14




Ruszyliśmy w drogę. Czułem radość i ekscytację, że spotkam moich synów, jak i również resztę załogi Omegi. Cała droga, choć wydawała się daleka, była przyjemna.
W pewnej chwili poczułem ucisk na głowie. Mężczyzna wyczuł to zdarzenie i zatrzymał statek, podchodząc do mnie. Wtedy z moich ust wypłynęły słowa w języku jego rasy, które później Xapitulinus mi przetłumaczył:

”Ponieważ byłeś opiekunem planety Massyitas, a wasza planeta doznała samo destrukcji, otrzymujesz ode mnie tę planetę, aby spełniło się proroctwo twojego istnienia. Ponieważ widziałem twoją walkę i próby poświęceń, jakie zrobiłeś, aby odtworzyć swoją cywilizację, oficjalnie przekazuje Ci planetę Ajit i przywracam twoją rolę jako opiekuna planety. Koniec przekazu”.

Nie wiedziałem, o co chodziło, ani skąd pojawił się ten dziwny język, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałem… Nie wspomnę już o samej wymowie… Po chwili mężczyzna powiedział, co zaszło. Kiedy skończył opowiadać przekaz, spojrzałem się na niego z radością. Xapitulinus wydawał się inny… Lepszy... Jakby bardziej ożywiony. Była między nami więź, jakiej nie umiałem zrozumieć, ale również poczucie dumy z naszych dzieciaków, a one były wyjątkowe i długo wieczne… Właściwie to wieczne, bo ta rasa nigdy nie umierała, jak też nigdy nie spała… Nigdy też nie musieli się zestarzeć, po prostu oni nie mieli tego w swoim systemie kreacji. Ta rasa również nie miała systemu przetrwania i nie ofiarowywali swojej wibracji na głupstwa, tak jak ja to robiłem na Ziemi. Tam była radość i wolność, jakby byli świadomi tego, czym się stają… Tego, kim naprawdę są…

Planeta Ajit jak powiedział sam Xapitulinus została odebrana jej poprzednikom tego dnia, kiedy wyłonił się ze mnie ryk. Wtedy to też jej mieszkańcy uciekali z niej, jakby się za nimi kurzyło, a teraz została podarowana tej wspaniałej sześciopalcowej homoseksualnej rasie… Rasie, która się nie rozmnażała i nie była taka jak homoseksualizm znany ludziom na Ziemi… Oni po prostu byli kompletni jako rodzina i nie mieli potrzeby kontynuowania rozmnażania się… Więc nie było też sensu tworzenia sztucznej rodziny, jak to robili ludzie w moich czasach. Spodobało mi się to, że każdy miał swojego partnera tej samej płci, a skoro i tak to wszystko musi się kiedyś skończyć, to co oni mieliby niby zapładniać?... Roślinki?!
Czułem po prostu całym sobą, że oni wiedzieli, co z tą planetą zrobić… A kto im podarował tę planetę? Nikt inny jak sam Najwyższy… Bynajmniej tak to opisał Xapitulinus…

Kiedy dotarliśmy do czarnej dziury, panowała radość, choć nie wszyscy wyglądali na do końca zadowolonych.
Moi synowie zaprosili wszystkich do wielkiej sali, by podzielić się ich nowym eksperymentem. Słuchałem z dumą, kiedy opowiadali o tym, jak zatrzymać kreację i o nowej energii, która miała przemienić iluzje w rzeczywistość. Jak wyjaśnili moi synowie, kreacja czy też wszechświat, był wibracyjnym miejscem, wypełnionym cząsteczkami kwantum. Dzięki zapisowi z księgi pokazali, jak zostanie wykreowana „Nowa Ziemia” dla wszystkich ludzi na mojej planecie. Jednak każdy człowiek musiał się tam wznieść wibracyjnie sam lub też z przygotowanym do tego doświadczenia partnerem. Jednak to wiązało się z pewną sztuczką oraz wyzwaniem, ponieważ jako iż każdy z nas był na różnych częstotliwościach wibracyjnych, a żeby zatrzymać kreacje, potrzeba było stworzyć jedną platformę, która powstała na jednym, jedynym człowieku. Podobnie zresztą jak odbyło to się na planecie Ajit i każdy musiał zostać przetestowany przez opiekuna owej planety, czy nadaje się do tego, aby tam przejść. W moich czasach ludzie żyli w świecie silnego dualizmu pełnego podziałów, konkurencji i walk, a wszelkie podziały, były samodestrukcyjnym oprogramowaniem świadomości ludzkości. Sprawiły również, że większość ludzi poszła w rozwój swojego ego, a co za tym idzie, było to niedowartościowane ego, dlatego żadna kobieta ani też żaden mężczyzna nie mogli na nią przejść. Portal do Nowej Ziemi był tylko jeden. Ta Święta Ziemia była przepiękna… Metaliczno-subtelne, a zarazem żywe kolory, krystalicznie czyste wody i bardzo świeże powietrze. Panuje tam całkowita wolność i wielka radość. Dlatego też zamieszkują ją, „Nowi Ziemianie”, którzy nie tworzą podziałów oraz walk płci, próbując przy tym dowartościować swoje ego... Oni po prostu współistnieją tam w świecie jedności... Nowi Ziemianie są tam tacy młodzi i żywi zarazem… Tak bardzo szczęśliwi, ponieważ nie ma tam żadnych myśli… Myśli, że muszą, coś zrobić, lub coś załatwić. Zero zmartwień i sprzątania… Żadnych, rachunków, kredytów, państw, praw i granic… Świat całkowicie wolny od egoizmu… O dziwo zwierzątek tam nie widziałem, ponieważ jak wyjaśnił Manuel, Ziemianie, już się nie zachowywali tak, jak zdziczałe zwierzęta… Jak również nie było potrzeby, aby zwierzęta dalej uczestniczyły w projekcie świadomości Nowych Ziemian. Dla wszystkich zwierzątek bez wyjątków był przygotowany nowy świat, a to wyglądało tak, jakby ich świadomość miała się scalić w jedną istotę, wraz z całą planetą.
Za to widziałem, seks… Jednak to był zupełnie inny poziom, w którym dwie istoty doświadczają czystej miłości z poziomu serca, bez owych zwierzęcych zachowań… W sumie wytrysków też tam nie było, ponieważ wszyscy byliśmy sterylni… :’(

Pomijając to, można śmiało powiedzieć, spełniona miłość, o jakiej się ludziom marzyło... Mieć jednego partnera, by móc spędzić z nim całą wieczność… Miłość bez kontroli jednego istnienia nad drugim… Miłość, która wychodziła poza wszelkie ograniczenia umysłu… Nie było tam nikogo innego, kto by im przeszkadzał zbędnym gadaniem i pytaniami, zakłócając przy tym ich spokojną radość. Całkowita wolność i szczęście w świecie bez systemu przetrwania. Była to też wspólna rzeczywistość, w której nie istniał czas… To było niesamowite, zobaczyć ten całkiem nowy świat, tak odległy od tego teraz. Od tego, jaki mi powiedziano i nauczono… I gdzieś w głębi swojego istnienia zapragnąłem tego doświadczyć… Móc znaleźć się tam… Na tak zwanej ”Niebiańskiej Wyspie Wielkiej Miłości”… Na Nowej Ziemi…

Nagle poczułem się dość dziwnie i w niewyjaśniony sposób, musiałem przerwać swoim synom, wchodząc do nich na scenę i dyskretnie informując ich o wolnej do osadzenia planecie, jak również o klonach znajdujących się na Omedze. Moi synowie poprosili załogę o przygotowanie się do lotu, a my udaliśmy się na prywatną rozmowę.

Tematem rozmowy był zapis z księgi, którego klony nie powinny widzieć. Moi synowie oglądali wszystkie zapisy z księgi. Wiedzieli praktycznie wszystko, jednak mój syn chciał się dowiedzieć, co się ze mną działo podczas jej nagrywania i to, czego nie pokazała ów księga. I tak dłuższy czas później, Simon odsłuchał nagranie z komunikatora i w tym odpowiednim momencie mi je pokazał. Z całego nagrania, był to jeden jedyny moment, w którym mówiłem… A właściwie to krzyczałem.

”Oszukaliście mnie! Wykorzystaliście mnie i wyśmiewaliście się ze mnie przez całą wieczność! Ukradliście mój projekt dla waszych celów! Dla waszej zabawy! Nigdy wam nie wybaczę, tego, co mi zrobiliście!
To ja was stworzyłem! To ja to wszystko zacząłem! Nikt z was przede mną nie ucieknie! Ja was wszystkich widzę i słyszę, a wy mnie nie! I żadne medytacje, ani też żadne modlitwy was nie uratują! Na wybaczenie jest już za późno! Możecie wierzyć lub nie, ale bez mojej pomocy to się nigdy nie skończy! Dlatego będę was odtwarzał, aż wam się znudzi to całe wasze gadanie, eksperymentowanie na innych istnieniach i całe te wasze żałosne nauczanie!
Ja czuje wszystko to co Wy! Słyszę to, co mówicie! Słyszę każdą waszą nawet najmniejszą myśl, a to jest jeden wielki bełkot! To wy macie problem i jesteście uwięzieni w tym programie, a nie ja! Wystarczy, że się odłączę od maszyny, a wszystko, co stworzyliście, runie na waszych oczach za jednym razem, a tego raczej nie chcecie?

Dlatego, jako wasz przyjaciel powiem wam tak… Żeby zbudować ten wasz cały Matrix, wymaga to przeogromnej siły… Żeby to wszystko zniszczyć? Żadnej! Zero!
Dlatego nikt z was nie może opuścić Matriksu, bez zawalenia się całej konstrukcji kreacji i co za tym idzie wszystkiego, co jest! A zawalenie się konstrukcji kreacji uwięziłoby was wszystkich! Jak również wszystkie istnienia, bez szansy na jakikolwiek ratunek! Zero szansy dla was na to, by to się kiedykolwiek skończyło! To dopiero jest prawdziwy problem, a wy chcecie pieniędzy i władzy!?
Ech… Te wasze niedowartościowane ego… Mam was wszystkich dość! Mam dość waszej gry! To jest już wasz koniec HYDRA! Jaki wypaczony obraz Boga stworzyliście, się was pytam? To jest koniec waszej gry! Myśleliście, że ukryjecie się przede mną pod osłoną Watykanu, używając czarnej magi na moich umiłowanych dzieciach?! Przeciwstawiając je przeciwko sobie? Działając przeciwko mojej Świętej Umiłowanej Rodzinie?! Będziecie żreć swoją karmę Antychryści!!! Tym razem żadna głowa więcej wam już nie odrośnie, to mogę wam obiecać! Nie wierzycie w Boga?! Ja wam wszystkim udowodnię, że jest, parszywi trzciciele trupów! Dlatego możecie być pewni, że będę was odtwarzał, aż do dnia, kiedy kreacja się skończy! Kiedy to się stanie, czeka was wszystkich bez wyjątków, świetlista przyszłość, a ja nareszcie będę mógł się odłączyć od maszyny i będę wolny...”

Wolny? - pomyślałem
W sumie to mi wszystko jedno… Whatever… Wychodzę... Tak to dobry pomysł… Kiedy wróciłem z parku po krótkim relaksie, jeszcze raz na prośbę Simona odsłuchałem wiadomość, ale tym razem Simon zaznaczył, że tylko wydawało mi się że krzyczałem i faktycznie tak było po kolejnym wysłuchaniu nagrania. Mimo wszystko było to dla mnie niezrozumiałe… Właściwie, to nie wiedziałem, co mam powiedzieć… Czy podczas projekcji księga podłączyła się pod samego Stwórcę? Czy to jest w ogóle możliwe?
Miałem jeszcze wiele pytań i poniekąd dalej byłem w szoku... Świadomość tego, że jest znacznie więcej, w pewnym stopniu rozwalała mi moją rzeczywistość, jak również moje uparte ego, któremu nie podobało się wiele rzeczy… W dodatku to uczucie w środku, jakby jakaś część mnie, próbowała przebić niewidzialną bańkę, a poza tym wszystkim, co widziałem, był mój prawdziwy Dom, a w nim moja prawdziwa rodzina…

Spojrzałem się na mojego syna, zagłębiając się w jego oczy. Poczułem spokój i zaufanie, a chwilę później Simon powiedział tylko, że z Manuelem mają już rozwiązanie owej wiadomości. W pewnym stopniu czułem, że już to mi chcieli powiedzieć dawno temu, jednak ja nie byłem gotowy, aby to usłyszeć… Dlatego też przedstawili mi, w jaki sposób powstała kreacja i opowiedzieli o eksperymencie, jakim była ludzkość…

Teoria wielkiego wybuchu, w którym to wszystko powstało dosłownie w ciągu femtosekundy... To był tylko jeden eksperyment ze Światłem… Światłem, które było bardzo inteligentne. Nikt, nawet sam Stwórca kreacji nie spodziewał się, że na Ziemi powstanie Niebo. Właściwie, to Królestwo Niebieskie. Dzięki zapisowi z księgi zobaczyłem, jak to wszystko powstało, jak również to jak weszliśmy w program matrixu. Jak wielokrotnie w naszej wielowymiarowości chodziliśmy do Nieba i jak wielokrotnie kreacja nas odtwarzała. Nawet Jezus, którego ludzie znali w moich czasach i o jego wstąpieniu do Nieba, dalej był z nami tu na Ziemi, tylko na zupełnie innej częstotliwości… I tylko ludzie z krystalicznie czystym sercem mogli go rozpoznać.

Dla mnie był to szok, ponieważ cała konstrukcja kreacji wytworzona była przez między innymi siłę tej bezwarunkowej miłości, która powstała podczas eksperymentu, tworząc silną iluzję oddzielenia od samego Stwórcy kreacji, który był z nami cały czas obecny. Jednak jego miłość do całego stworzenia była, tak silna i to ona tworzyła iluzję separacji, próbując przy tym przekonać, że świat, w którym żyłem, był prawdziwy. Jednak w dalszym ciągu to, co uważałem za prawdziwe, było w rzeczywistości tylko jego hologramem… Jak sen nieskończonej kreacji…

Moi synowie pokazali również, jak przybywaliśmy na Ziemię i jak wyjaśnili, to wystarczyło zanurzyć się w plazmową taflę, a Światło w programie robiło swoje.
Wychodzi na to, że sama kreacja działała bez zarzutów.
To był jeden z eksperymentów ze Światłem, jaki się udał. Jednak załoga Omegi zapomniała to, jak weszliśmy w program i o tym, że my dalej byliśmy z drugiej strony owej tafli. Podczas tego eksperymentu nastąpiło sprzężenie i tak cała załoga Omegi została rozdzielona poprzez światło energii, którego nazwaliśmy: „Oddech Ducha”... A ten wytworzył między innymi wielowymiarowość w programie… Energetyczne rozdzielenie oraz uczucie separacji między nami. To tak jakby każdy z nas miał milion różnych wersji siebie, a każda z nich doświadczała czegoś odmiennego, odgrywając inną rolę w stworzeniu nieskończonego multiwersum… Nasze umysły były potężne do tego stopnia, iż mogły odtworzyć dosłownie wszystko. Każde planowanie, każde pytanie, jak również miesiące i dni rozdzielały nas od siebie. Wyglądało to tak, jakbyśmy żyli na oddzielnych planetach i w każdej z osobna działo się coś innego, jednak tak naprawdę nikt nigdy donikąd nie szedł, oprócz do Nieba w tym znaczeniu, ponieważ jak się okazało, każdy miał swoją indywidualną drogę, aby tam się znaleźć.

I tu znów pojawił się zapis o Nowej Ziemi, która została wykreowana na jednej istocie, tylko po to, aby wszystkich ludzi przenieść w jeden i ten sam punkt wibracyjny, za nim kreacja się skończy. Tak, aby nie nastąpiło zawalenie się całej konstrukcji matrycy. Dlatego opiekun tej planety, musiał najpierw przetestować każdego z ludzi, zanim kogokolwiek tam wpuści… Ten projekt był dla nas wszystkich zbyt ważny, aby pozwolić go zniszczyć przez samo destrukcyjne i egoistyczne zachowania, jakie były programowane przez system edukacyjny ludzkości… System ciemności… Diabła… Tak więc to by wyjaśniało, dlaczego na ziemi jest tylu niedowartościowanych egoistów, a co za tym idzie, owi egoiści potrafili nawet rozpocząć wojnę, aby się przy tym dowartościować… Być tak zwanym: „Kimś”... To tacy ludzie z poziomem przedszkola i bez prawdziwej wiedzy prowadzili ludzkość?! Do czego?!

Jedno było pewne… Tacy ludzie nie chcieli szczęścia ani wolności innych istnień… Energia ego musiała odejść z naszej zbiorowej świadomości raz na zawsze…

Oglądanie tego wszystkiego na pewno poszerzyło moją świadomość i przy okazji rozwaliło nieźle moje ego, ale to już inna historia...

Platforma zacumowała na orbicie i musieliśmy przerwać ten interesujący wykład. Zabrałem całą załogę na Planetę Trzech Słońc i zgodnie z obietnicą Lerthimeln zostały pokazane nam klony, które znajdowały się na pokładzie Omegi. Klony, które były tak zwanym: „sztucznym tłem”, musiały zostać usunięte, a iż były one po to, by trzymać istoty w uwięzieniu mentalnym, musiały zniknąć z naszej zbiorowej świadomości. One po prostu nie miały duszy i nie pochodziły od Światła, dlatego też nie mogły być w nie przetransformowane… Nagle na horyzoncie pojawił się Selit, więc postanowiłem podejść do niego, mówiąc:

- Cieszę się, że Cię widzę Selit.
- Ja również Alex.
- Niezła przygoda co?
- Jeszcze się nie skończyła...

W mojej głowie pojawiła się wizja, o której poczułem podzielić się z Selitem.

- Potrzebuje się podzielić pewną wizją…
- Proszę mów...
- Widziałem laboratorium Sue, jedno z ukrytych pomieszczeń, a w nim jakieś strzykawki z płynem.
- Mówisz o płynie, który?
- Rozpuści klony! Sam nie wiem, skąd to się pojawia…
- No dobrze…
- Najlepiej będzie, jak to sprawdzimy.

Udaliśmy się na górną część Omegi. Selit poszedł jako pierwszy i nagle zniknął mi z oczu. Starałem się go dogonić, idąc w górę po schodach, jako iż Omega nie posiadała żadnej windy… Bynajmniej o żadnej nie było mi w tamtej chwili wiadomo. Kiedy zasapany wszedłem do laboratorium, Selit spojrzał się na mnie i z uśmiechem powiedział:

- Byłoby znacznie szybciej windą.
- Windą? Jaką windą? To tu są jakieś windy?
- No co ty Alex, przecież znasz dokładnie Omegę…
- Owszem, pamiętam, że czytałem zapis platformy i powinienem to pamiętać... Selit ja nie pamiętam!
- Może zbyt dużo się działo i dlatego…
- Masz racje, czuje się lekko zmęczony po tym wszystkim, ale mimo wszystko Selit… Winda?!... Taki drobiazg ułatwiający życie na Omedze i ja o niej zapomniałem?!

Selit się spojrzał, ale nic nie powiedział, bo chyba był po moich słowach tak zszokowany, że nie wiedział, co ma mi odpowiedzieć… Tylko otworzył ukryte pomieszczenie, do którego weszliśmy. Kiedy zacząłem się rozglądać, ujrzałem tam płyn i strzykawki. To wyglądało dosłownie jak w mojej wizji… I o tym powiedziałem mężczyźnie. Selit postanowił, że zabierzemy niezbędne przedmioty na dolną część Omegi. Kiedy doszliśmy do celu, Selit zapytał się, czy jestem gotowy, aby wypróbować ten płyn na jednym z klonów. Odpowiedź była oczywista… Tak!

Opuściłem laboratorium i idąc korytarzem, przypomniałem sobie o windach i zacząłem je szukać. To dość interesujące, ale owe windy były poukrywane. Postanowiłem, że pójdę schodami, jednak w odpowiedniej chwili, usłyszałem głos Selita, który nakierował mnie na cel. Kiedy dotknąłem części ściany, rozsunęły się ukryte drzwi. Nie słyszałem żadnego dźwięku. Winda wyglądała jak tuba, która nie miała ścian, tylko okrągłą metalową płytkę wyglądającą jak talerz. Wydawało mi się, że ona lewituje. Wszedłem do środka i kiedy drzwi się zasunęły, nagle ujrzałem realistyczne obrazy. Poczułem się, jakbym już tą windą jechał wcześniej, a sama platforma była jakby bardziej kolorowa. Omega, na której się znajdywałem, była bardzo stara i nie widziałem na niej tak świeżych kolorów, jak w mojej wizji. Kolory ścian na Omedze z wizji były białe z niebieskimi dodatkami. Widziałem jak spaceruje tam wraz z Selitem i jesteśmy szczęśliwi.

Wstrząsnąłem głową, aby wrócić do rzeczywistości i postanowiłem udać się w kierunku wyjścia z platformy.
Kiedy byłem przy rampie z myślą, by zejść po niej w dół, znów pojawiły się obrazy podobnie jak w windzie… Idziemy z Selitem przez jakiś metalowy mostek, a przed nami odwraca się w naszą stronę uśmiechnięta istota, która ubrana była w białe ubrania z niebieskimi dodatkami. Krótko obstrzyżone włosy, oprócz jednego lekko lokowanego pasma włosów zwisających z prawej części grzywki. Tę twarz widziałem bardzo wyraźnie i muszę przyznać szczerze, że tak radosnej buźki to ja dawno już nie widziałem… Idąc szklanym tunelem, zauważyłem, że wzdłuż nas rozciągają się ogromne szyby. Wyglądało to jakbyśmy byli w długim szklanym tunelu. Gdzieś kątem oka dostrzegłem, że znajdywaliśmy się na jakieś planecie. Czułem powiew świeżości i ekscytację, kiedy to widziałem. To wyglądało, jakbyśmy wchodzili do jakiegoś centrum badawczego albo na jakiś pokład… Chwila… Czy to było wspomnienie Omegi, zanim wystartowała? - pomyślałem

Musiałem się jeszcze raz otrząsnąć z tych wizji…
Poszedłem zatem po pierwszego klona, a planeta go puściła. Te klonowate istoty nie wiedziały, co się dzieje. Były jakby zszokowane, a zarazem smutne. Dosłownie jakby miały za chwilę się rozpłakać, jednakże smutne oczy to był ich naturalny wygląd… Można śmiało rzec, że to efekt uboczny eksperymentu. Musiałem ich uspokoić i powiedzieć, że potrzebują przejść małe badanie. I tak po moich słowach, istoty się uspokoiły. Zaprowadziłem pierwszego ochotnika do laboratorium, na pierwszym piętrze w dolnej części pokładu. Selit poprosił go, aby usiadł w fotelu i zamknął oczy. Tuż po tym, jak istota to zrobiła, mój były mąż użył strzykawki i wpuścił płyn do jego wnętrza. Istota nie czuła bólu, podobnie jak sama Sue… Patrzyliśmy się na reakcję, jaka zajdzie i tuż po chwili koleś zaczął dosłownie się rozpuszczać, aż do momentu, w którym oprócz ubrań, nic po nim nie pozostało… I tak jeden klon po drugim usuwaliśmy je, a to była dość spora liczba załogi. W przybliżeniu to było 75%.

To nie należało do najprzyjemniejszych zadań, ponieważ byłem przyzwyczajony do ich widoku. Jednak i ta iluzja musiała odejść… Kiedy ostatni klon się rozpłynął, powiedziałem do siebie: Widzisz Alex, prawdziwi przyjaciele zostaną, fałszywi odejdą… Proste!
Selit to chyba usłyszał, lecz mimo to nie odpowiedział nic, tylko zaczął przeglądać zapisy Sue. Ja miałem udać się na zewnątrz i poinformować załogę o tym zakończonym incydencie z klonami. Zatrzymałem się tuż przy drzwiach i włożyłem rękę do kieszeni, w której znajdywała się obrączka Selita. Wyciągnąłem ją i spojrzałem się na nią. Chwile później mój wzrok spojrzał się na Selita, a następnie z powrotem na obrączkę. Poczułem, jakby coś we mnie się zagotowało, po czym odwróciłem się i nieświadomie ruszyłem w kierunku Selita mówiąc do niego:

- Selit wiem, że nie jesteśmy już małżeństwem, ale czuje, że ta obrączka Ci się przyda…
- Dziękuje Alex, ale poradzę sobie bez niej.
- Selit, tę obrączkę znaleziono w jednej z kapsuł czasu.
- Nie interesuje mnie to...
- Co Ci jest Selit? Wydajesz być się zdenerwowany… Znalazłeś coś w zapisach Sue?
- Chodź za mną…

Weszliśmy do jednego z ukrytych pomieszczeń i Selit poprosił, bym usiadł na chwile w fotelu. Kiedy to zrobiłem i położyłem wygodnie dłonie na oparciach, nagle moje ręce zostały skute przez jakiś dziwny metal. To wyglądało jak srebrne obręcze, które wyszły z poręczy fotela. Tuż chwile potem podobne obręcze pojawiły się na moich kostkach u nóg. Fotel sam w sobie był dość niewygodny i zimny… Może dlatego, że był on zrobiony z metalu… Ogólnie nie sprawił na mnie zbyt pozytywnego wrażenia… Ciarki… Spojrzałem ze zdziwieniem na Selita i zapytałem go:

- Selit, co robisz?
- Chcę znać prawdę…
- Jaką prawdę Selit?
- Odkąd jestem na Omedze, wydaje się, jakbym był pod kontrolą i nie wiem już komu mam ufać!
- Mam podobnie jak ty...
- Dlatego musisz mi powiedzieć, kim naprawdę jesteś?!
- Selit... Jestem Alex… Twój były mąż.
- Nie tylko to…
- Co więcej... Powiedz?
- Od pewnego czasu mam wizje, w których ty również występujesz.
- Mówiłem Ci, że jesteś moim mężem… Znaczy teraz byłym…
- To nie o to chodzi Alex…
- Więc, o co Selit?
- Powiedz mi, ale tak szczerze czy pamiętasz ubrania inne od tych?
- Inne?
- Tak… Jedno białe ze złotymi dodatkami, a drugie czarne ze złotymi...
- …To przecież są nasze ślubne ubrania!
- To w tych ślubnych ubraniach można walczyć?
- Nie rozumiem za bardzo Selit...
- W tych wizjach jesteśmy na różnych tajnych misjach, a te ubrania są jak skafandry... Chronią nas nawet przed ogniem.
- Nic mi to nie mówi… Poczekaj…
- Co jest?
- …Chyba też miałem wiele lat temu dziwne wizje…
- Możesz je opowiedzieć?
- To dość brutalne…
- Mów śmiało…
- Widzę, jak wychodzę z jakiegoś statku kosmicznego i skacze przed siebie, zamieniając się przy tym w wielkiego kota… Znaczy coś w rodzaju pumy albo pantery… Nie widziałem siebie dokładnie… Wiem tylko, że w jednej chwili stawałem się wielki…
- I co niby robi ten kot?
- To jest zbyt przerażające…
- Powiedz o tym… Proszę…
- Ten kot jak mówisz, wyskakuje ze statku i zjada inne istnienia, a całą polanę oczyszcza w ciągu jednej chwili…
- Więc to jesteś ty!
- O czym ty mówisz Selit?
- Nic… Nie ważne…
- Selit, czy ty coś wiesz na ten temat?
- To nie ma znaczenia…
- A co ma?
- Muszę wiedzieć, dlaczego wciąż mi usuwają pamięć… Muszę poznać prawdę, skąd tak naprawdę jestem... Gdzie się urodziłem i kim są moi biologiczni rodzice?
- Z tym akurat mogę Ci pomóc…
- Dlaczego patrzysz mi się między nogi?
- Bo chyba masz wzwód…

Selit się skrępował, a ja zacząłem kontynuować mówiąc, że nie ma w tym nic złego, jeśli go podnieca moje uwięzienie. Stwierdziłem, że on jest „Kinky”, ale nie załapał, o co mi chodzi… Nastąpiła niezręczna cisza, a ja w międzyczasie przypomniałem sobie pewną sytuację, o której postanowiłem porozmawiać z Selitem.

- Selit, a pamiętasz, jak na siłę próbowałeś mnie zaciągnąć do kapsuły?
- Tak, pamiętam urywki tego zdarzenia, a co?
- Wiesz, bo wtedy jak się szarpaliśmy, to też dostałeś wzwodu…
- O czym ty mówisz Alex?
- O tym, że masz niezłe fetysze…
- Czyli chciałeś mi pomóc tylko ze wzwodem, tak?
- No nie tylko, ale w sumie jak już o tym rozmawiamy, to dlaczego nie?
- Poczekaj…
- Ja się nigdzie nie wybieram… Jestem cały Twój…
- Rozmawialiśmy o moich rodzicach…
- I obiecałem Ci pomóc...
- Mówisz o księdze?
- Tak będzie najlepiej, w końcu po coś ona jest.
- Co zamierzasz?
- Najpierw musisz mnie puścić i usiąść wygodnie.
- Nie ufam Ci…
- Spokojnie… Przecież wiesz dobrze, że Cię dalej kocham.
- Ja nie wiem, co mam odpowiedzieć… Zbyt dużo tajemnic… Zbyt dużo ukrywanych informacji i jeszcze mówisz mi, że mnie kochasz…
- Ty mnie też kochasz, czuje to… Wiem to…
- Wiesz… Ja też prawdę mówiąc, czuję do ciebie pewne uczucie… Jak magnez, ale zarazem pamiętam…

Może zabrzmi to dziwnie, ale sam z siebie zacząłem śpiewać, przerywając przy tym wypowiedź mojego byłego…

- Kochać Cię i wolnym być… Kochać i nie chcieć od ciebie nic… Mimo to miłość ta, jak magnez do siebie przyciąga nas.
- Co robisz?
- Śpiewam sobie… - odpowiedziałem
- Sue wspominała, że jesteś niestabilny emocjonalnie i mam na ciebie uważać.
- Sue Tobą manipulowała… Trzymała Cię zamkniętego i prała Ci mózg.
- To zdarzenie też pamiętam…
- Skąd masz mieć pewność, że nie robiła na tobie eksperymentów?
- Jeśli już to na nas… Ty też byłeś wielokrotnie zamykany w jej laboratorium.
- No tak, a te klony nie urwały się same z choinki… Chwila… Co chcesz przez to powiedzieć? Chcesz powiedzieć, że też jesteśmy klonami?
- Raczej nie, ale możemy to sprawdzić.
- I co? Mamy to coś w siebie wstrzyknąć?
- Jeśli chcesz…
- Nigdy w życiu bym tego nie zrobił!
- Wiesz według zapisów Sue, to również jest jakieś antidotum, więc na pewno nic by Ci się nie stało.
- Ja temu czemuś i tak nie ufam… Dowiedziałeś się coś więcej z zapisów Sue?
- Jeśli zapisy Sue są prawdziwe... To wszyscy, którzy przechodzą transformację DNA… Tak jak ty Alex i ja.
- Wyduś to z siebie Selit…
- Jesteśmy mutantami, które mają moc…
- Moc? Czy to te wizje z walk, o których mówiłeś? To dlatego walczyliśmy?
- Wychodziłoby na to, że tak.
- Jedno jest pewne Selit, skoro w twoich wizjach walczę u twojego boku, to mi możesz zaufać. Przecież wszyscy pracujemy dla jednej i tej samej firmy.
- Tylko jakiej firmy Alex?
- Tego nie wiem Selit, ale wychodzi na to, że zostaliśmy oszukani.
- Jednak mimo to, musimy się dowiedzieć, kto za tym wszystkim stoi…
- Selit powiedz, ale tak szczerze… Jak myślisz, dla kogo pracujesz?
- Według X-Journal jestem agent „Nocny motyl” i pracuje dla agencji S.H.I.E.L.D.
- Coś mi mówi ta nazwa…
- Omega jest stworzona przez tę agencję.
- Widzę, że to porządna rodzinna firma… A teraz wypuść mnie Selit… Proszę...

Mężczyzna nacisnął guzik w przewodniku, po czym moje ręce oraz nogi były wolne. Gdzieś z radości rzuciłem się w ramiona Selitowi i go pocałowałem. Mężczyzna się troszkę zmieszał, ale chwile później leżeliśmy już na podłodze, delektując się połączeniem.
Nasza miłość jest taka prosta Selit… - pomyślałem

Selit miał coś, czego nie znalazłem u żadnego innego istnienia. Magnez, który do siebie nas przyciągał. Ta miłość między nami była tak czysta, że nie umiałem opisać słowami tego, co czułem. Kiedy leżeliśmy w objęciach niespodziewanie ręką dotknąłem Selita w czoło, a tuż chwile później poczułem, jakbym przelatywał przez jakiś tunel. Byłem świadomy, że te obrazy, które pojawiły się chwile później, to zapisy z księgi i widzę życie Selita, ponieważ on chciał wiedzieć swoje poczęcie w tym ciele fizycznym… Dokładnie mówiąc, chciał poznać swoich rodziców biologicznych i tak księga ukazała nam w pierwszej kolejności młodego mężczyznę o imieniu Charles, a chwilę później jego mamę Moire. Oglądając te istnienia, czułem, że Selit zrobił się po części spokojny, widząc swoich ziemskich rodziców, ale i w tym spokoju, czułem też wielkie pragnienie spotkania się Selita wraz z nimi.

- Selit, jeśli chcesz, polecę z Tobą na Ziemię do twoich rodziców.
- Obiecujesz?
- Tak Selit... Myślałem, że nasza przygoda już się skończyła, ale tak jak ty, tak też i ja, chce poznać prawdę…
- Dziękuję Pakutmn.
- Kocham Cię Selit.
- Wiem Alex, czuje to.
- Chodź, polecimy teraz na Ziemię...
- Po co?
- Żebyś spotkał swoich biologicznych rodziców.
- Teraz nie mogę.
- Jeśli nie teraz to kiedy?
- Muszę najpierw sprawdzić zapisy Sue.
- Zapisy poczekają, no chodź Selit… To będzie przygoda…
- Jeśli miałbym polecieć… To wolałbym zrobić to sam.

Wydawało mi się, jakby Selit nagle zmienił swoje zdanie. Może znów odkrył coś w zapiskach Sue? Nagle chce lecieć sam? Jak to sam? Beze mnie? Mimo tych pytań w mojej głowie odpowiedziałem mężczyźnie tak, jak czułem w tamtym momencie:

- No tak, jestem twoim byłym to zrozumiałe.
- Proszę, przestań ciągle mówić do mnie były.
- To jak mam mówić?
- Selit jest wystarczające...
- Tak nagle oficjalnie się zrobiło… No co? Przecież ja nic takiego nie mówię.
- Tak jasne…
- Poza tym, jak chcesz ich odnaleźć, skoro nie masz ich namiaru?
- Jakoś sobie poradzę.
- Kurde, ale uparty z ciebie egoista…
- Że słucham?
- Polecimy na Ziemię, spotkasz się z rodzicami i niebawem wrócisz do kontynuowania swoich zajęć… A ja dam Ci święty spokój od swojej osoby. - W końcu jesteś wolny, co nie?
- Jeśli to sprawi, że przestaniesz gadać, to zgoda…

Ucieszyłem się, że moim wdzięcznym gadaniem nakłoniłem Selita na wycieczkę. Ta podróż była bardzo interesująca i po jej odbyciu wróciliśmy na Lerthimeln, lądując w jednym z hangarów na Omedze. Selit powrócił do przeszukiwania zapisów Sue, a ja zadowolony z przygody, udałem się w kierunku wyjścia na zewnątrz. Tuż po wyjściu z platformy jak zwykle znikąd pojawił się Xapitulinus, który podchodząc do mnie, znienacka mnie pocałował. Tuż po pocałunku usłyszałem jakiś krzyk, który był obraźliwy w naszym kierunku. Odwróciłem się i zobaczyłem młodego roztrzęsionego człowieka, który wyszedł z Omegi i zaczął uciekać, krzycząc, że jesteśmy potworami i że to obrzydliwe oraz chore… Krzyczał coś, że Bóg nas ukaże i różne takie tam. W pewnym momencie się zatrzymał i odwrócił. Chwilę później zapytał się reszty załogi czy my wszyscy jesteśmy tacy. Jeden z mężczyzn odpowiedział tylko, że tak, jednak to nie było prawdą, bo miał zupełnie inne zainteresowania niż ja…

Na Omedze działał pewien system. Porównać go można było do motta z filmu o trzech muszkieterach. Jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Czyli po mojemu, jeśli jeden jest gejem, to wszyscy są… A ten system bardzo mi się podobał… Młody człowiek zaczął uciekać dalej i wtedy planeta chwyciła go za nogi. Mężczyzna był w szoku i nie wiedział, co się dzieje, jak też, dlaczego nie może dalej iść. A ja byłem połączony z tą planetą i miałem z nią kontakt.
Jako iż mężczyzna był bardzo agresywny, to wtedy też Xapitulinus podszedł do niego i chwycił go za szyję, przekształcając swoją twarz w coś, co nie wyglądało na zbyt przyjemne. Mężczyzna próbował się szarpać i krzyczeć, a Xapitulinus odwrócił się w moją stronę i powiedział:

- On nie słyszy moich myśli Alex.
- Co chcesz mu powiedzieć?
- Że jest dokładnie taki sam.
- Xapitulinus bądź grzeczny dla naszego gościa… Ja też taki byłem.
- My wszyscy byliśmy Alex... Tu nie ma wyjątków.
- No tak. Masz rację.

Po tych słowach Xapitulinus puścił kolesia i podszedł do mnie, po czym się zapytał o to, czy podoba mi się jego wygląd…

- Jeśli mam być szczery… To nie… - powiedziałem

Jednak ja wiedziałem, kim on jest i mimo jego wyglądu pocałowałem go, mówiąc: Ja widzę twoje Światło i to mi wystarczy… Wtedy człowiek znów zaczął krzyczeć obraźliwe słowa. Więc mu powiedziałem to, co Xapitulinus...

- Ty jesteś dokładnie taki sam!

Mężczyzna się zbulwersował i nie wiedział, co ma odpowiedzieć, a my za poradą kochanej Lerthimeln weszliśmy na pokład Omegi. Ta planeta widziała już wiele rzeczy... Powiedziała mi też, by człowiekowi pozwolić się wykrzyczeć i wypłakać, bo to go uzdrawia, a jak się uspokoi, to zaśnie i obudzi się z lepszym nastawieniem, powiedziała do mnie.

Następnego wschodu wyszedłem z Omegi i zobaczyłem, że jeden z członków załogi rozmawiał z owym człowiekiem. Opowiadał mu, że my jesteśmy Nowymi Ziemianami. Nie mamy systemu wierzeń takich, jak ludzie sobie wymyślili i że łączymy się w sposób duchowy, którego umysł nie rozumie… Również, że jesteśmy do tego prowadzeni…
Mężczyzna wydawał się spokojny i słuchał uważnie. Poczułem, aby zostać w miejscu i pozwolić człowiekowi podejść do mnie samemu, kiedy skończy rozmawiać. Nie zaczepiałem go, jak też nie patrzyłem się w jego stronę, podziwiając przy tym piękny wschód.

Kilka chwil później mężczyzna podszedł do mnie i przeprosił za swoje wcześniejsze zachowanie, a ja mu odpowiedziałem, tak jak mnie nauczono: Żeby nigdy nie przepraszał za nic i również, że jako iż jesteśmy istotami wiecznymi, nigdy też nie robimy nic złego. Mężczyzna tylko się uśmiechnął, po czym zapytał się o moje relacje z Xapitulinusem... Powiedziałem mu, że jest to po części mój partner i jesteśmy po to, by pokazać, że miłość nie ma ograniczeń jak też żadnych praw czy zasad. Wtedy też przyszła kolej na moje pytanie.

- Przybyłeś tu kapsułą czasu?
- Tak, ale nie wiem, jak to się stało.
- Ja też nie wiem, jak to działa. Możesz wierzyć lub nie, ale nas tu było już tysiące…
- Wiesz może, dlaczego tu przybywamy?
- Wiem tylko, że każde z istnień, które użyło kapsuły czasu, ofiarowało swoje marzenia, jak i wszystkich, których kochali, aby pomóc ludzkości. Więc wcale nie jesteś taki zły, jak się wydawać mogło przy pierwszym spotkaniu.
- Wiesz, nie wiedziałem co się ze mną dzieje… Obudziłem się w dziwnym pojemniku i to w dodatku w dziwnym pomieszczeniu. Kiedy w końcu znalazłem wyjście, zobaczyłem Cię i tego kolesia jak się całujecie i się przeraziłem.
- Rozumiem Cię... Nie ma w tym nic złego, a wiesz dlaczego?
- Nie... Proszę, powiedz.
- Bo w świecie ludzi nie ma wiedzy, a jeśli nie ma wiedzy, to jest brak zrozumienia. Brak zrozumienia prowadzi do walki i sam wiesz już, dlaczego wybraliśmy pomóc ludzkości.
- Masz rację... Jak mam pomóc ludzkości skoro nie akceptuje tego, że każdy z nas jest inny i ma prawo do własnych wyborów…
- My się zmieniamy… Każdy z nas.
- Masz rację... Dziękuję.
- I ja tobie dziękuję przyjacielu.

Wtedy to kryształ wyłonił się z piersi i lekko pękł, a jego mała cząsteczka wleciała do wnętrza człowieka. Ten lekko zaczął się świecić, pomimo iż był zdziwiony, nie wiedząc jak to możliwe. Ja już wiedziałem, że ten kryształowy człowiek da sobie radę i będzie prowadzić innych do lepszego świata… Skąd to wiedziałem? Podaliśmy sobie ręce i widziałem jego całe życie… Nawet te, które go czeka, było piękne tak jak jego dzieci, jednak tego mu już nie powiedziałem.

Uśmiechnąłem się lekko i zaproponowałem, aby zwiedził ze mną planetę… Bo widoki, jakie tu nas otaczały, były nieziemskie… Tak jak zapierający dech w piersiach widok Omegi, w której odbijał się wschód słońc… Nie spieszyliśmy się... Chłopak podziwiał widoki i delektował się tym krystalicznie czystym powietrzem. Przedstawiłem mu moich kochanych biegaczy i wraz z nimi pobiegaliśmy sobie. Wtedy też przypomniało mi się jak przywiozłem tu małego lwiomałpkopyszczka. Wyświetlający się w mojej głowie obraz pokazywał mi, jak trzymając się za rękę, wyszliśmy z małym tuptusiem ze statku. Wtedy on puścił moją rękę i pobiegł w kierunku polany. Pobiegłem tuż za nim i nagle znalazłem się na wielkiej polanie, wzdłuż której znajdował się wielki las. Podeszliśmy bliżej w jego kierunku i dostrzegłem, że zza drzew wyłaniają się słodkie pyszczki. Następnie owe zwierzaczki spokojnie podchodziły w moją stronę, a tuż potem zobaczyłem obraz, jak z nimi biegam. Bieganie dla tych małych słodziaków, było jak świętowanie, a nawet wdzięczność. Zdyszany położyłem się na trawie, a chwile później podniosłem się lekko do góry i oparłem na łokciach, przyglądając się okolicy. Niespodziewanie naprzeciw mnie spod ziemi wyłoniła się jakby świetlista energia. Lekko się wystraszyłem i podniosłem w szybkim tempie do góry. Poczułem, że zakręciło mi się w głowie… Tuż chwilę później usłyszałem delikatny głos:

- Bądź spokojny kochany Alex... Wszystko jest dobrze.

Nagle dostrzegłem, że ta świetlista energia to piękna istota… Była odziana jakby w lekką suknię z kwiatami rozlewającymi się na dolinie, która otulona była wschodem słońca. Miała też piękne, długie białe włosy i świeciła zielono złotym, aczkolwiek jasnym Światłem. Zdziwiłem się, lecz mimo to zapytałem się owej istoty:

- Kim jesteś, jeśli mogę zapytać?
- Jestem Lerthimeln… Dusza tej planety.
- Witaj kochana planeto. Przepraszam, że tak bez pozwolenia po tobie stąpam.
- Nie przepraszaj Alex… Pozwalam Ci tutaj przebywać.
- Dziękuje Lerthimeln.
- Jednakże mam do ciebie małą prośbę.
- Tak, co tylko chcesz...
- To nic wielkiego, ale poprosiłabym Cię, abyś nie przywoził tutaj swoich przyjaciół klonów.
- Ojej nie rozumiem… Nie pamiętam, bym tu przywoził jakieś klony.
- To było tego dnia, gdy opłakiwałeś swojego partnera i przyleciała za Tobą twoja załoga.
- Tak, ten dzień pamiętam...
- Dużo działo się u ciebie tego dnia.
- Tak… Chyba tak…
- Część twojej załogi nie należy do całości grupy, choć podobnie do nich wygląda.
- Mówisz o klonach?
- Tak…
- Ja nawet nie wiem, jak one wyglądają kochana planeto…
- Pomogę Ci, jeśli chcesz.
- Tak, proszę… Powiedz, co mam robić… Zrobię wszystko, co chcesz...
- Będziesz potrzebował ściągnąć tu wszystkich członków twojej załogi, a ja obiecuję Ci, że wskaże wam klony.
- Genialne! Dziękuję… Tak też zrobię…
- Wiem to kochany… Wiem…
- Przepraszam, że Cię zaśmiecałem.
- Nic nie szkodzi… Oczyściłabym się z tego.
- Uff… Dziękuję…
- I ja tobie dziękuję… W szczególności za to, że przywiozłeś z powrotem mojego kochanego biegacza… To wiele dla mnie znaczy…
- Lerthimeln, było mi po drodze, więc naprawdę to nic wielkiego.
- Dla mnie było to ważne, bo to są moi najmilsi biegacze i uwielbiam ich obecność.
- Wiesz kochana planeto, ja również kocham te biego-pyszczki, czuje się, jakbym był częścią ich rodziny.
- W pewnym stopniu jesteś, jednak dopiero pewnego dnia to dokładniej zrozumiesz...
- To wspaniale!
- Jeszcze jedno kochany opiekunie księgi.
- Tak słucham?
- Twoi przyjaciele mogą osiąść na mnie.
- Naprawdę? Dziękuje ślicznie Lerthimeln.
- Drobiazg Alex… Jest jeszcze coś…
- Słucham uważnie.
- Pragnę Ci coś podarować…
- … Ależ naprawdę nie ma takiej potrzeby. Sam fakt, że Omega za twoim pozwoleniem może tutaj przebywać, jest ogromnym wyróżnieniem i  jeszcze raz za to dziękuje.
- Powiedzmy, że to jest upominek, który bardzo Ci się przyda.
- Aha… Jeśli to w celu misji z moją załogą to w porządku.
- Spójrz tam.

Odwróciłem głowę i ujrzałem, że jeden z pobliskich krzaków lekko się porusza, a chwile później, zobaczyłem wyłaniającą się postać. To był jeden z lwiomałpkopyszczków i chyba był przywódcą stada albo też ich opiekunem, bo był stary, a jego sierść pokryta była siwo-białymi włosami. Mimo to widziałem radość i życie w jego oczach. Starzec zbliżył się do mnie i zza pleców wysunął rękę w moim kierunku, a w niej trzymał małe srebrne pudełeczko. Wyglądało to, jakby chciał mi je dać… Jednak podziękowałem istocie, mówiąc do niego, iż nie ma potrzeby, by mi dziękowali za odwiezienie malucha, lecz istota nalegała i kiedy wziąłem do ręki pudełko… Poczułem ukłucie w klatce piersiowej, a tuż chwilę później odwróciłem się w kierunku Lerthimeln, jednak jej już tam nie dostrzegłem.

Poczułem, by otworzyć owo pudełko, a kiedy to zrobiłem, poczułem silny ból, a zarazem to uczucie, jakbym zaraz miał się rozpłynąć. W międzyczasie świadomie ujrzałem świetlisto-fioletowy kryształ znajdujący się w środku pudełka. Niespodziewanie z mojego wnętrza wyłonił się mój Niebiański Kryształ, wlewając przy tym ów świetlisty kamień. Chwilę po tym Niebiański Kryształ rozświetlił się na fioletowo, po czym wleciał z powrotem do mojego wnętrza, obracając się przy tym bardzo szybko. Po tym zdarzeniu chyba umarłem na chwilę albo usnąłem, a kiedy się obudziłem, zobaczyłem lądujący obok mnie statek.
Tuż chwilę po tej wizji znalazłem się z powrotem, wracając do rozmowy z człowiekiem i dalszego zwiedzania planety.
Nowemu przyjacielowi dałem do spróbowania owoc aaonsak. Pokazałem mu plaże, jak również zachód Trzech Słońc, mówiąc do niego: „Widzisz, to dopiero jest prawdziwy telewizor”... Chłopak podziwiał widoki i powiedział, że jest zadowolony z tej wizyty i w sumie ja też byłem. Jednak nie zmieniło to faktu, iż musiałem wysłać go z powrotem na Ziemię i zaprowadziłem go do kapsuły.
W pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna i ta ostatnia kapsuła przy zamykaniu jej i widoku jak oddala się, robiąc hałas łańcuchami, wywołała u mnie uczucie, że gdzieś oprócz mnie jest jeszcze jeden zagubiony pasażer, który nie wrócił jeszcze na Ziemię. Jako opiekun Księgi Wszelkiego Istnienia musiałem mieć pewność, że wszyscy członkowie załogi wrócą na swoje miejsca. Wiedziałem też, że i mnie czeka powrót na planetę Ziemia, ale jeszcze nie teraz… Jeszcze nie byłem na to gotowy...

Kiedy opuściłem pokład, udałem się do Simona na małą pogawędkę. Mój syn przypomniał mi, że Selit jako nowy Kapitan miał za zadanie wybranie swojego zastępcy i jeszcze tego nie zrobił. Okazało się, że ja byłem oficjalnie dalej Kapitanem głównym tak samo, jak i sam Selit. Komputer pokładowy Omegi nie miał haseł, jak również żadnych ograniczeń więc mogliśmy zmienić, co tylko chcieliśmy… Mimo to postanowiliśmy poinformować Selita, jednak on sam nie wykazał żadnego zainteresowania tą funkcją i dał nam wolną rękę w wyborze nowego zastępcy Kapitana. Udaliśmy się do pokoju Antona, aby podłączyć komunikator do komputera. Ja już wiedziałem w tamtej chwili kogo wybrać. To był taki mały prezent ode mnie… Taki mały niecny plan, który wywoływał bardzo przyjemne uczucie. Skoro wszyscy jesteśmy jednym i tym samym Stwórcą, to i zastępca nie jest potrzebny. Poza tym ja nie lubię hierarchii, ponieważ ona tworzy tylko chaos oraz poczucie uwięzienia… Wtedy przypomniał mi się Ahlin mówiący o tym, że hierarchia jest po coś… Tak właśnie zrodziła się myśl dzięki której, nowym Kapitanem głównym został każdy członek załogi Omega. Komunikatory wszystkich członków załogi powiadomiły o tym zdarzeniu, nawet komunikatory moich synów. Od tego momentu każdy stał się odpowiedzialny sam za siebie. Żadnego tłumaczenia się spowiadania się z tego, co robi i z kim robi.

Potrzebowałem to przekazać załodze i wysłałem wszystkim wiadomość o pilne spotkanie przed wejściem do Omegi. Kiedy prawie wszyscy się zebrali, z platformy wyszedł Selit informując, że w systemie ich urządzeń występują jakieś niewyjaśnione zakłócenia. Wtedy zwróciłem się do Selita mówiąc, że ich cała technologia pewnego dnia przestanie działać, ponieważ wibracja tej planety się podnosi, a będzie ona znacznie większa. Dlatego potrzebujecie się zaaklimatyzować do tej energii i powoli odzwyczaicie się od używania platformy, jak również urządzeń na niej. Będziecie za to spędzać dużo czasu wraz z waszą planetą Lerthimeln, którą jako podarunek otrzymaliście ode mnie. To, co musiałem zaznaczyć wyraźnie, był fakt, że jako iż każdy był Kapitanem platformy, załoga potrzebowała białych ubrań. Tak, aby nie było różnicy między kapitanem a resztą załogi. Selit patrzył się na mnie, jakby nie wiedział, o co mi chodzi.

- No co jest Selit? Nie cieszysz się?
- Nie rozumiem, o co chodzi z tą technologią...
- To tak jak na mojej Ziemi, kiedy podnosimy wibrację, wszystkie urządzenia elektroniczne szwankują.
- To najlepiej jak Omega zacumuje na orbicie, a my będziemy tu przybywać statkami.
- Teraz to wasza planeta, więc róbcie, co uważacie za stosowne.
- W takim razie zrobię, tak jak to czuje.
- To dobrze Selit… Powiedz czy mimo to udało Ci się znaleźć coś w dzienniku Sue?
- Tak… Odnośnie do klonów.
- Czyli dobrze, że je usunęliśmy?
- Tak… Powiem więcej.
- Mów śmiało Selit.
- Te klony nie były prawdziwe.
- No wiem… Nie miały duszy.
- Nie tylko to Alex…
- Co jeszcze?
- One były jedynie energią. Powiem, że ich struktura DNA tworzyła silną iluzję i to dlatego nam się wydawało, że wyglądają jak my i są prawdziwe.
- Jednak one nie miały aury?
- Nie wszystkie miały aurę, to fakt…
- Domyśliłem się, a właściwie to, to czułem… Mimo to dałem się nabrać na to...
- Nie ty jeden Alex… Praktycznie cała załoga Omegi to zrobiła.
- Na szczęście już ich nie ma.
- Tak, ale nie wiemy, czy gdzieś w przestrzeni nie ma ich więcej.
- Jeśli się pojawią tutaj, to mogę Ci obiecać, że ta planeta wam je pokaże i ich nie puści, tak jak to zrobiła z ziemianinem.
- To dobrze wiedzieć… Dziękuję Alex.
- Ja tobie też Selit.
- Czyli wracasz na Ziemię?
- Jeszcze nie... Jak wrócę, to na pewno porozmawiam z moją planetą, aby mi pokazała klony.
- Rozmawiasz z planetami… Mogę się zapytać dlaczego?
- Rozmawiam z nimi, bo wszystkie są moje.
- Kim ty jesteś?
- Twoim byłym...
- Nie o tym mówię…
- Więc jestem ten, który jest. Zadowolony z odpowiedzi?
- Nie do końca...
- To będzie musiało Ci wystarczyć.
- Jesteś taki zagadkowy…
- Takim stworzyła mnie kreacja, więc jestem taki, jaki jestem.
- Już to gdzieś słyszałem.
- To dobrze.
- W porządku Alex… W takim razie dziękuję za pomoc i planetę.
- I ja tobie dziękuję Selit.

Prawie cała załoga Omegi została na planecie, ciesząc się tym wielkim dniem oraz planetą, której szukali tak długo.
Powiedziałem im aby byli grzeczni dla tej planety, bo ona ma swoją duszę… Wie i widzi wszystko. Na koniec dodałem, że tu im niczego więcej nie zabraknie. W tym czasie Selit zbierał część załogi, która miała polecieć wraz z nim i odprowadzić Omegę na orbitę oraz tam ją zacumować, jak również zabrać część załogi, która miała przygotować białe ubrania dla wszystkich członków grupy… I tak po przekazaniu tego, co miało zostać przekazane, wraz z bliźniakami ruszyliśmy w kierunku statku, na którym czekał Xapitulinus… Aby wraz z nim ruszyć w kierunku czarnej dziury, gdzie czekała na nas Omega Mini. Zrobiłem kilka kroków w stronę statku. Nagle odwróciłem się i niekontrolowanie krzyknąłem z całych sił: Xapitulinus!
Bliźniaki nie wiedziały, co się dzieje. Tak jak i Selit, który prawie wszedł na platformę i nagle się zawrócił w szybkim tempie, podchodząc do mnie, a ja stałem jak wryty. Wtedy Selit zapytał się mnie, o co chodzi, a ja bez najmniejszego oporu powiedziałem:

- Xapitulinus odtworzył swoją rasę bardzo szybko. Sama Sue nie mogłaby urodzić aż tylu istnień bez pomocy…
- Bez pomocy klonów!
- Kiedy powiedziałeś o tym, że może jest ich więcej w przestrzeni, to poczułem, że tak właśnie jest…
- Trzeba ściągnąć Xapitulinusa ze statku i go się o to zapytać.
- Nie będziemy się go pytać... On musi nas tam zawieźć!
- No dobrze, ale masz jakiś plan działania?
- Strzykawki i płyn… Ja się zajmę Xapitulinusem.
- Już rozumiem… Idę pakować to, co potrzebne.
- Czuję, że to, co mamy, nie wystarczy.
- Sprawdzę, czy w laboratorium jest więcej tego płynu.
- W porządku Selit.

Kiedy Selit udał się na pokład Omegi, niespodziewanie zjawił się Xapitulinus przytulając się do mnie. Wtedy ja go odepchnąłem, mówiąc do niego, żeby się przygotował na małą wycieczkę… Byłem bardzo stanowczy, a mężczyzna zaczął żartować, że moja męska część znów się uaktywniła. Mnie natomiast nie było do śmiechu i zdecydowanym tonem powiedziałem, że ma nas zawieść do tajnego laboratorium Sue, po czym Xapitulinus powiedział:

- Przed tobą nie da się nic ukryć…
- Ukryć?
- No tak...
- Przecież sam mówiłeś, że tu nie ma żadnych tajemnic?
- Z tego wszystkiego, co mówiłem, akurat to zapamiętałeś?
- No ba! To chyba sukces jak na mój ludzki umysł, co nie?
- Skoro tak mówisz…
- Mówię tak, jak jest…
- Mów, ja słucham…
- Jak chcesz, żeby to się wszystko skończyło, jeśli te klony nadal tam są?
- Spokojnie... Sue ma ich pod kontrolą.
- Mylisz się! Sue nie ma od bardzo dawna, a te klony są bardzo inteligentne.
- Trochę wyolbrzymiasz…
- Wyolbrzymiam tak? Więc powiedz mi, ile klonów stworzyła Sue, abyś mógł odtworzyć swoją cywilizację?
- Kilkaset… Tysięcy?
- Lecimy do tajnego laboratorium!
- Po co?
- Po to, żeby je powstrzymać...
- One nie są groźne.
- Przekonamy się o tym, kiedy dotrzemy na miejsce.
- Alex, mamy inne plany...
- Te plany mogą poczekać, a te klony są ważniejsze!
- Skoro nalegasz, to zabiorę Cię tam.
- Selit też leci z nami.
- Pogodziliście się?
- Tak...
- Już rozumiem.
- Nie! Nic nie rozumiesz!
- No tak… Masz ochotę na nas obydwóch. To całkiem zrozumiałe.
- Xapitulinus... Proszę Cię, przestań się wygłupiać!
- A ja Cię proszę, żebyś przestał być taki poważny.
- Wcale nie jestem!

Wtedy mężczyzna spojrzał się na mnie, tak jakby miał się roześmiać. Oddech, jaki wtedy wziąłem, był bardzo ciężki, jednak po chwili przyznałem mu rację, a ten wypomniał mi, jak my ludzie uwielbiamy zaprzeczać… I miał też rację… Zaprzeczałem i byłem zbyt poważny. Kiedy przyszła informacja o klonach, byłem świadomy, iż ta sytuacja wcale nie wygląda na pozytywną. Klony bez kontroli mogą robić, to co tylko chcą. W dodatku, kiedy mają w sobie świadomość i kod ego zawarty w ich DNA.

Bliźniaki chciały lecieć z nami, ale i w tej kwestii byłem stanowczy i odmówiłem ich udziału w tej wyprawie.
Dłuższą chwilę później przyszedł do nas Selit podając nam plecaki do wypraw badawczych, w których były między innymi płyny i strzykawki. Oznajmił też, że spakował wszystko to, co znalazł w laboratorium. I tak po małym nacisku na Xapitulinusa, ruszyliśmy jego statkiem, w nieznanym kierunku. W drodze do celu miałem natłok myśli, a zarazem czułem się, jakbym dosłownie przez ułamek sekundy był świadomy ogromu tych wszystkich ciężkich doświadczeń i sytuacji, w których się znajdywałem… Zbyt dużo walki i przemocy… Zbyt dużo poświęceń… Nawet nie wiedziałem dla kogo tak właściwie pracuje i jaki jest sens tego wszystkiego… Do czego to wszystko zmierza? Co ja tu właściwie tak naprawdę robię? I właśnie w tym całym natłoku bardzo niewygodnych myśli, zrodziło się kolejne pytanie… Nie wytrzymałem napięcia, zacisnąłem pięści i nagle niespodziewanie wykrzyczałem: Boże!... Czy to całe szaleństwo, kiedyś się skończy?! Mam już dość… Poddaje się… Ja chcę do Domu!!! Do Domu, kurwa!!!

Niespodziewanie usłyszałem głos w mojej głowie:

- …Aktorzy na miejscach… Światło… Kamery… I… Akcja!
- A ty kim jesteś? - zapytałem ze zdziwieniem
- To ja Stan…
- Jaki znowu Stan?!
- Stanisław Lee, chłopczyku…
- Stasiu, czy możesz mi pomóc?
- Dobrze chłopczyku, ale jak?
- Zrób coś z tym, proszę… Strasznie nudna jest ta planszówka…
- Poczekaj chłopczyku … Mam pewne pomysły… He-he!







Stan i chłopczyk powrócą w Księciu z Niebiańskich Planet...




.

.

Pobierz pliki