18
Ku moim oczom ukazała się dość piękna kobieta, która wyglądała, jakby była zawstydzona, delikatnie zasłaniając swoją ręką oczy.
Podniosłem ręcznik i zakryłem swoje klejnoty, mówiąc do niej:
- Przepraszam panią Tony… Nie chciałem pani wystraszyć.
- Nic nie szkodzi Alex.
- Właśnie wziąłem prysznic i teraz jest mi głupio.
- Jak mnie nazwałeś wcześniej?
- Pani Tony?
- Tony jest właścicielem, ja tylko przyniosłam wam ubrania z pralni.
Kobieta przechyliła się lekko i spojrzała się za mnie, po czym powiedziała: Witaj Logan, a ja się odwróciłem i zobaczyłem przyjaciela jedzącego jabłko, który pozdrowił ową kobietę. Chwilę później kobieta powróciła do rozmowy ze mną.
- Jestem Pepper i pracuję dla Tony’ego.
- A ja jestem Alex i przybyłem tu wraz z Loganem…
- Wiem, miło Cię znów zobaczyć.
- Panią również… Chyba pójdę coś założyć na siebie.
- W porządku… To dobry pomysł.
Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Logana, który w rękach trzymał ubrania, podszedłem do niego, a ten wyciągnął je w moją stronę, po czym je chwyciłem i w szybkim tempie udałem się za sofę, aby się ubrać.
Dres, jaki otrzymałem, był dość wygodny, może nie za bardzo podobał mi się szary kolor, ale mimo tego i tak byłem za to wdzięczny.
Kobieta przez chwilę rozmawiała z Loganem, ale nie słyszałem dokładnie, o czym mówili, a moment później usłyszałem tylko, że będzie wychodzić, bo ma jakieś spotkanie i zobaczymy się później. Postanowiłem podejść do okna, zawiązując sznurki w spodniach, gdy nagle moją uwagę przyciągnął jakiś dziwny obiekt, który wyglądał jak rakieta i leciał w naszą stronę. Zapytałem się tylko Logana o to, czy to normalne w Nowym Yorku, że ludzie bawią się takimi dużymi zabawkami.
- O czym ty teraz mówisz?
- No spójrz sobie… O! Tam!
Kiedy Logan dostrzegł to samo, co ja, rzucił bez wahania jabłko i podbiegając do mnie, chwycił mnie przez bok, po czym zaczął biec w stronę wyjścia z apartamentu.
Po drodze gdzieś w przedpokoju drugą ręką chwycił kobietę, która właśnie wychodziła i wybiegł z nami z mieszkania, kierując się ku schodom. Tuż chwile po tym, nastąpiła silna eksplozja, gdzie cały budynek wydawał się zatrząść. Słychać było tłuczone szkło i ostry wybuch, który nas ogłuszył.
Nie wiedziałem, co się dzieje i poczułem, że zapomniałem komunikatora i wyrywając się Loganowi z rąk, zacząłem biec w kierunku, z którego wcześniej mnie wyciągnął.
Gdzieś w tym piszczącym w uszach dźwięku słyszałem, jak koleś mnie woła, żebym wracał, jednak ja byłem skoncentrowany na komunikatorze.
Kiedy otworzyłem lekko przypalone drzwi dostrzegłem, iż mieszkanie Tony’ego wygląda, tak jak po dewastacji, a tuż chwilę później zobaczyłem wiszącego w powietrzu ciemnoskórego mężczyznę w ciemnych okularach, przypominających binokle, który miał jakby plecak na sobie i wystające w stronę mieszkania rakiety.
Mimo to postanowiłem, że wejdę dalej i zabiorę swój komunikator, który leżał koło sofy.
Kiedy się zbliżałem w stronę komunikatora, ów ciemnoskóry mężczyzna wleciał przez rozbite okna do wewnątrz i wylądował na podłodze.
Zdążyłem chwycić za komunikator, a ów mężczyzna przemówił:
- Ty nie wyglądasz jak Tony.
- Jestem Alex z Polski.
- Co tutaj robisz?
- Może to zabrzmi dziwnie, ale obudziłem się tutaj...
- Znasz Tony’ego?
- Właściwie, to nie… A ty kim jesteś?
- Mówią na mnie Sidderwall.
- Dość dziwna nazwa...
- Sam jesteś dziwny.
- Spokojnie...
- Czyli nie wiesz, gdzie tego łachudrę znajdę?
- Ja nawet nie wiem, jak on wygląda.
- Mam z nim rachunki do wyrównania.
- No dobrze, to w takim razie, ja już sobie pójdę.
- Zapomnij o tym… Teraz, to jesteś moim jeńcem.
- Że słucham?
- Spróbuj tylko uciec, to zacznę do ciebie strzelać.
- Do dupy jest ta Ameryka.
- Mnie tu się za to bardzo podoba.
W momencie, kiedy koleś wypowiadał te słowa, podszedł do mnie i chwycił mnie mocno za szyje. Chciałem mu się wyrwać, ale on był silniejszy. Kątem oka dostrzegłem Logana, który ukrywał się za drzwiami, a to sprawiło, że poczułem się bezpieczniej.
Mężczyzna próbował na siłę mnie wyciągnąć z mieszkania i miałem wrażenie, jakby dosłownie chciał mnie wypchnąć z budynku.
Wtedy to też według zapisu, nieświadomie przemieniłem się w kota. Usłyszałem tylko jakiś krzyk w stylu: Hail Hydra, a później jakby mlaśnięcie. Po dłuższej chwili, pojawił się nieznany mi do tej pory głos mężczyzny, który powiedział do mnie:
- Niegrzeczny kotek… Siad!
- Jestem Książę Assayan...
- O jeszcze do mnie pyskuje… Panno Potts, następnym razem, jak będzie mi pani robić prezent, to proszę pamiętać, żeby nie kupować mi żywych maskotek.
- To nie jest moja sprawka Tony… - odparła kobieta
- Zabawne… Bo pierwsze wrażenie, jakie miałem, było takie, że chciała mi pani zrobić niespodziankę, jednak ta zdewastowała jedno z pięter… No cóż… Jarvis, czas się wziąć do sprzątania…
- Witaj… Anthony Edward "Tony" Stark.
- O widzę, że kotek zna imię swojego nowego właściciela, jakie to urocze… Panno Potts, czy wiedziała pani, że ta kicia potrafi mówić?
Kobieta była tylko w szoku, przyglądając się raz Tony’emu, a raz mi, nie wiedząc, co powiedzieć, wtedy to też oznajmiłem mężczyźnie słowami:
- Nie jestem kotem.
- Więc czym zatem jesteś?
- Opiekunem wszystkich planet.
- To może opiekun by sobie tak poszedł na spacer, co?
- Uspokój się Tony…
- Mam się uspokoić, kiedy zniszczyłeś mi całe piętro?
- To nie ja, tylko Sidderwall, który przybył tu, aby wyrównać z Tobą rachunki.
- To gdzie on jest?
Wtedy to zacząłem się jakby krztusić, po czym wyplułem z siebie część ekwipunku mężczyzny, którego zjadłem i znajdował się tam między innymi jetpack, należący do firmy Stark’a.
- To raczej nie jest zbyt smaczne…
- Tu są twoje zabawki…
- Od kiedy kotki mają coś do powiedzenia?
- Tony, wiem, że po utracie rodziców chciałeś sobie wynagrodzić ich śmierć i stworzyłeś mordercze zabawki, lecz pewnego dnia twoje zabawki obrócą się przeciwko tobie, a ty będziesz się zastanawiać, jak do tego doszło.
- Panno Potts, ten kot szuka nowego właściciela… Już chyba mu znalazłem nowy dom… Sio! Sio mi z mieszkania… Właściwie, to mogę Ci w tym pomóc…
Właścicielowi mieszkania nie spodobało się spotkanie ze mną i wtedy według z tego, co mówił Logan, Tony przydział jakby czerwono-złotą zbroję wykonaną z metalu i uniósł się w górę łapiąc mnie przy tym za kark… Chwile później wisiałem w postaci pantery za oknem, kiedy wyśliznąłem mu się z ręki. Zacząłem spadać, kiedy postać znów mnie chwyciła, a stamtąd sięgnąłem łapą na ulice i zacząłem sobie iść z gracją, zjadając po drodze ludzi.
W pewnym momencie zatrzymałem się obok policjanta stojącego obok radiowozu, znajdującego się w pobocznej uliczce i powiedziałem do niego:
- Jammes Henry Morrison, zabierz proszę swoje dzieci i opuść to miasto i nigdy więcej tutaj nie wracaj…
Ów mężczyzna, kiedy do niego mówiłem, trzymał jedną ręką swój pistolet skierowany w moją stronę, a drugą ręką przez radio wzywał posiłki.
- Czy wyrażam się jasno Jammes Henry Morrison?!
- Skąd mnie znasz potworze?!
- Jestem waszym opiekunem i znam każdego z was.
- Dlaczego każesz mi wyjeżdżać?
- Ponieważ tu nic dobrego dla ciebie, jak również i twoich dzieci nie ma.
- A co z moją żoną?
- Twoja żona jest już w innym świecie.
- O czym ty mówisz? Przecież niedawno ją widziałem.
- Kobieta, którą uważasz za swoją żonę, to demon w przebraniu i wykorzystuje Cię, jak również twoje dzieci. Dlatego Cię poproszę, abyś pojechał do szkoły jak najszybciej i wywiózł dzieci z miasta, bo tu będzie morze krwi i nie uratujesz nikogo, nawet siebie…
- Boże, co ja Ci takiego zrobiłem?!
- Jammes Henry Morrison po raz ostatni… Zabieraj dzieciaki i wyjedź jak najdalej od miasta!
- Dlaczego?!
- Ponieważ miasta nie są dla was bezpieczne.
Wtedy to lekko otumaniony policjant wszedł do radiowozu i odjechał, a ja ruszyłem dalej.
Hałas w mieście się natężył, a oprócz krzyków ludzi, słychać też było syreny policyjne… Ja kroczyłem dalej ulicami Manhattanu, zjadając co poniektórych ciemnych, którzy ukrywali się pod postaciami ludzkimi. A w mieście było ich znacznie więcej, niż samych świetlistych ludzi, których miejsce było w zupełnie innym świecie…
Moja wycieczka w postaci kota zaprowadziła mnie między innymi ulicami 8th Ave i Greenwich St. Do miejsca znanego jako World Trade Center… Dochodząc do jednego z budynków, napiłem się wody z jednego ze znajdujących się tam zbiorników, po czym otworzyłem swoje usta i wydobył się ze mnie dość donośny głos, który powiedział:
- Światło jest waszym domem! Macie iść do Światła!!! Do Światła! Do Światła wszyscy! Do Światła mówię… Do Światła!!!
W pewnej chwili jeden z niewidomych, który tam się znajdował, powiedział do mnie:
- Oj tyle tu ludzi zginęło, kiedy zawaliły się dwie wieże… Tyle krzywd i cierpienia tu się wydarzyło.
- Widzisz kochany Raymund… Te dwie wieże były jako przekaźnik, który wytwarzał negatywne pole wibracyjne na planecie, a kiedy owe wieże się zawaliły, odbudowano jedną stabilną konstrukcję, która miała być jako jeden stabilny przekaźnik Światła. To tylko symbolika tego, co tak naprawdę czeka ludzkość… Nawet woda tu znajdująca się, to symbolika świata Duchowego, który pomaga nam z drugiej strony, aby Światło po raz ostatni mogło spłynąć na Ziemię.
- Wiesz, powiem Ci, że nie za bardzo to rozumiem, ale czuję, że w tym miejscu zrobiło się ciszej, tak jakby te wszystkie zagubione dusze nagle zniknęły…
- Bo zabrałem je do domu.
- Czuję ulgę bracie…
- Cieszy mnie to kochany jeden.
- Nie wiem, jak wyglądasz, ale czuję, że jesteś dobrym istnieniem i masz dużo miłości w sobie.
- Raymond Martin O'neill… Odrzuć tę laskę i zdejmij ciemne okulary, abyś mógł mnie zobaczyć.
Mężczyzna zrobił, jak mu powiedziałem i po chwili otworzył swoje oczy, mówiąc:
- To jest cud… Ja widzę! Ludzie ja nareszcie widzę!
- Zawsze widziałeś kochany Raymundzie…
- Ależ jesteś wielki!
- Ty jesteś częścią tej wielkości.
- Uzdrowiłeś mnie!
- Ty zawsze byłeś zdrowy, tylko grałeś rolę niewidomego, aby pokazać ludziom ich ślepotę oraz to, czym jest życie bez Boga.
- Zabierzesz mnie teraz do domu?
- Jeszcze Twój czas nie nadszedł kochany jeden.
- Widzisz, ilu ludzi się nam przygląda?
- Niech patrzą i widzą, jak ich ślepota w świecie, w którym wyrośli, znika. To jest część ich procesu uzdrowienia, ponieważ zaznali tak ogromnej, choć tymczasowej iluzji separacji i oddzielenia od Boga.
- To stąd ten cały chaos na tym świecie?
- Zgadza się kochany jeden.
- Czy mam tu zostać?
- Miasta są największą iluzją oddzielenia od Boga, więc to są miejsca, które nie są najbezpieczniejsze.
- Mam takiego przyjaciela, który mieszka z dala od miasta i postanowiłem przyjąć jego zaproszenie i go odwiedzić… Będzie dobrze go zobaczyć…
- Pozdrów Jamesa Dantego ode mnie i powiedz mu to, co ja Ci powiedziałem, a wtedy on również będzie mógł Cię zobaczyć.
- Dziękuję kochany przyjacielu…
- I ja tobie dziękuje…
Kiedy mężczyzna odszedł, odwróciłem się i zobaczyłem, że otaczają mnie policyjne radiowozy. Policjanci wyglądali na wystraszonych, trzymając te śmieszne pistoleciki w swoich rękach.
Spojrzałem się na nich i po chwili powiedziałem:
- Wybraliście swój zawód, aby chronić bezpieczeństwa mieszkańców, a zapomnieliście o tym, że ochraniacie świat iluzji, w którym nie ma nic do uratowania.
- Dlaczego tak do nas mówisz? - zapytał jeden z oburzonych policjantów
- Ponieważ Henry, wasze miejsce jest poza tym hologramem, który uważacie za prawdziwe życie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że jako cywilizacja, zostaliście oszukani i zmanipulowani… Zamiast odnaleźć Boga w swoich wnętrzach i żyć z serca, to poszliście w rozwój swojego ego, a co za tym idzie w swój umysł… I przez to stworzyliście walkę, chroniąc to, czego nie da się uchronić.
- O czym ty mówisz?
- Widzicie to miejsce?
- Tak! - odpowiedziało kilkoro z policjantów
- Byliście w pobliżu, a jednak żadne z was nie mogło uniknąć tego wydarzenia, a wasi koledzy, próbując ratować innych, oddali swoje życia…
- To przez takie bestie jak ty dochodzi do takich katastrof!
- Mylicie się, to przez wasz system wierzeń politycznych, religijnych i systemem szkolnictwa, dochodzi do takich, jak to mówisz… Katastrof. Przecież, gdybyście nie mieli płacone za wasze prace, nie byłoby was tutaj, prawda? Sami wybraliście sobie to doświadczenie i sami również, tak jak wasi politycy, tworzycie chaos tego świata… Zamiast dążyć do tego, aby wam wszystkim żyło się dobrze, to wolicie ochraniać budynki, które i tak pewnego dnia się zawalą…
- Kim jesteś, by tak do nas mówić?!
- Jestem Książę Assayan, wasz opiekun… A jaki obraz Boga sobie stworzyliście, to taki też dostajecie… Ja za wasz wybór umiłowani przyjaciele, nie biorę odpowiedzialności.
- Zabiłeś moje dzieci ty morderco! - wtrącił nagle jeden z policjantów, który właśnie podjechał radiowozem
- Jammes Henry Morrison! Prosiłem Cię, abyś zabrał swoje dzieci ze szkoły i wyjechał jak najszybciej z miasta!
- To twoja wina potworze!
- Strasznie uparci jesteście moi ludzie!
Wtedy to też machnąłem ogonem i po prostu odszedłem. Policjanci zaczęli mnie gonić i nawet strzelali w moją stronę, jednak to zdało się na nic, ponieważ moc, jaką posiadał Książę, odsyłał pociski z powrotem do ich właścicieli. Pantera miała swego rodzaju płaszcz ochronny, a nawet powiedziałbym tarcze i dlatego, każdy pocisk, czy rakiety wojskowe wracały tam skąd przybyły… A ja swobodnie mogłem sobie zwiedzić całe miasto, które po części już i tak stało w ogniu… No cóż, co dajesz, to do ciebie wraca…
Minęło kilka godzin zwiedzania tego wielkiego miasta…
Kiedy doszedłem do jednego z miejsc, gdzie nie było widać żadnych pojazdów, które mnie ścigały, dostrzegłem rudą kobietę w beżowym płaszczu, która wyglądała na panicznie wystraszoną. Kobieta trzymała w objęciach 7-letniego chłopca, który się do mnie o dziwo uśmiechał.
- Helen Mcconnell, weź swojego Syna Jerreme’ego i proszę, wejdź mi do pyska.
- Chcesz nas zjeść?
- Nie… Chcę was uratować.
Chwilę po tym chłopiec wyrwał się mamie i wskoczył do mojej buzi, po czym powiedział do matki, aby do niego również dołączyła, mówiąc:
- Mówiłem Ci mamo, że on po nas przyjdzie. To jest nasz Książę...
- Przecież on nas chce zjeść!
- Mamo, on nas uratuje, zaufaj mi.
Tuż po tych słowach pojawiły się najpierw helikoptery, a następnie dobrze opancerzone wozy wojskowe, które zaczęły się zbliżać w naszym kierunku i poniekąd strzelać w naszą stronę… Wtedy kobieta zobaczyła, co nadciąga, po czym postanowiła wejść do pyska, gdzie siedział już jej syn, a ja zacząłem biec szybko przed siebie.
W pewnym momencie poczułem, jakby coś dotknęło mnie w koci zadek, a chwilę później otworzył się portal, przez który przeskoczyliśmy.
W statku, w którym Logan wleciał w zadek kota, siedzieli Tony i Pepper, prowadząc nietypową dyskusję:
- Czy mi się wydaję, czy znaleźliśmy się w tylnej części kotka? Panno Potts, jak pani to widzi?
- Tony… To chyba ślepy zaułek…
- Też tak uważam… A ty Logan, poproszę o hm… Dogłębny opis tego zdarzenia… Dogłębny… Ahh, jak te słowa są adekwatne do naszej obecnej sytuacji, nieprawdaż?
- Jesteśmy w kociej dupie, a dogłębniej mówiąc, to tam, gdzie słońce nie dochodzi…
- Trafna analiza Logan…
- Panowie siedzimy w wielkiej kociej pupie, a was się żarty trzymają… - oznajmiła kobieta
- Panno Potts, my po prostu prowadzimy dogłębną analizę w zaistniałej sytuacji.
Chwilę później na ekranie monitora wyświetlił się obraz mnie samego w postaci Alexa, który poinformował pasażerów, aby ci nie przeszkadzali mi, aż do mojej przemiany.
- O świetnie, dziękuje za tak dogłębną analizę, nie wiem jak wy, ale ja na pewno nie ruszę lunchu przez najbliższy miesiąc… - odparł Tony
Jak cała trójka znalazła się tu, gdzie znalazła? Muszę zacząć od momentu, w którym Tony pozbył się mnie z budynku. Logan, obserwując całą sytuację, wiedział, że nie warto wchodzić ze mną w dyskusję i zaproponował Pepper, aby udali się do statku… Wtedy kobieta skontaktowała się z lecącym w czerwono-złotej zbroi Tonym i poprosiła go, o natychmiastowe przybycie do statku Logana. Kiedy mężczyzna po dłuższej namowie pojawił się w statku, Logan udał się nim, lecąc za mną…
- Przecież mógłbym kota przegonić.
- Tony, przecież wiesz, że to nie jest kot…
- Wiem… Wiem to pantera, która powstała na skutek jakiegoś eksperymentu.
- To jest Alex…
- Nazwaliście tego przerośniętego kotka Alex?
- Ten, jak to mówisz… Kot to Alex…
- Aha… już rozumiem, a właściwie to nie… Panno Potts, proszę wyjaśnić dogłębniej…
- Tony, przecież znasz Alexa, który przyleciał do nas z Loganem. On się przemienia w tego, jak to mówisz kota.
- To dlatego teraz siedzimy temu kotu na ogonie?
- Musimy trzymać się, jak najbliżej się da, aby unikać pocisków wojskowych… - wtrącił Logan
- Dlatego, akurat musimy lecieć tuż za jego tyłkiem?
- Jak na razie to najbezpieczniejsze miejsce…
- Widzieliście, jak ten kot się porusza? Wygląda jak modelka na wybiegu… Przypomina mi elegancję, z jaką chodzi Panna Potts.
- Tony, ja to słyszę… Porównujesz mnie do kota? - wtrąciła lekko zdziwiona kobieta
- Jeśli już, to do eleganckiego chodu kota… A Panna Potts widziała, z jaką gracją porusza swoim ogonkiem… Podobnie jak ja…
- Jesteś niemożliwy Tony…
- Wiem o tym, Logan uważaj, bo za chwilę… Już za późno… Dobra to skoro już zaparkowałeś tam, gdzie zaparkowałeś, to może wyłącz silniki…
- W porządku…
Wracając do momentu tuż po poproszeniu przyjaciół, aby zaczekali na moją przemianę, to ja w tym czasie wypuściłem z pyska kobietę z dzieckiem.
- Widzisz mamo… Mówiłem Ci, że on jest prawdziwy i nas nie zje.
- No tak, jednak ten kot jest bardzo duży.
- To nasz przyjaciel mamo…
Wtedy chłopiec wyciągnął z plecaka zeszyt i zaczął pokazywać swoje malunki, na którym był on z mamą oraz wielki kot, przy którym stali. Pokazał też obrazki z portalami, które rysował, po czym dodał, zwracając się do swojej mamy, że on wiedział o tej sytuacji już wcześniej, jednak kobieta nie chciała mu wierzyć. Do ich rozmowy wtrąciłem się ja, mówiąc:
- Kochana Helen Mcconnell, jestem Książę Assayan.
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
- Znam każdego z was i wiem o was dosłownie wszystko, jako iż jestem waszym opiekunem.
- Dziękuję, że nas nie zjadłeś.
- Kochana Helen, jesteście czyści i niewinni, a takich istot nie zjadam.
- Widzisz mamo… On jest po naszej stronie! - wtrącił chłopiec
- Zgadza się Jerreme…
Kiedy wypowiadałem imię chłopca, ten podszedł do mnie i dotknął mnie w pyszczek, a ja mu powiedziałem:
- Kochany Jerreme Mcconnell, przybyłeś tu z ważną misją, aby wraz ze mną i tobie podobnymi, sprowadzić Światło na tę planetę, abyśmy wszyscy wrócili do naszego prawdziwego domu, jakim jest Królestwo Niebieskie…
- Królestwo? - zapytała kobieta
- Zgadza się kochana Helen.
- A gdzie ono jest?
- W zupełnie przeciwnym kierunku niż podąża ludzkość, która poszła w rozwój świadomości swojego ego… Dlatego Jerreme, poproszę twoją mamę, aby zabrała Cię na wieś z dala od miasta i nigdy więcej nie zmuszała Cię do nauki, ponieważ musicie wraz z mamą wibracyjnie przygotować się na ten wielki dzień, a wiedza, jaką operujesz, jest nam bardzo potrzebna, aby scalić naszą całą rodzinę.
- Tak czułem to od dawna i w dodatku te rysunki...
- Zgadza się, otrzymałeś ten dar, aby być przygotowany na wcześniejsze wydarzenia.
- Czyli mój syn cały czas mi mówił prawdę? - wtrąciła zdziwiona matka
- Tak kochana Helen… Twój syn jest jednym z wybranych do wielkiego zadania, jednak to, co on wie i do czego jest przygotowywany, wychodzi poza świadomość umysłu.
- Czułam, że jest on wyjątkowy…
- Oczywiście, że jest… Tak jak i inne dzieci, które mają talenty i pokazują rodzicom portale do innych wymiarów, jak również przekazują ważne informacje.
- A te znaki, które rysował? - spytała kobieta, pokazując zeszyt chłopca
- To są kody Światła, aby przekodować wasz świat z ciemności na coś pięknego i świetlistego.
- Więc mój syn pracuje w ten sposób?
- Tak, to jest jego praca, którą sobie wybrał, przychodząc tutaj na Ziemię… Tak samo, jak i ciebie Helen, wybrał na swoją matkę, zanim tu przyszedł.
- Boże całe szczęście, bo już chciałam go zapisać do psychologa.
- Kochana Helen z waszymi dziećmi wszystko jest tak, jak powinno być, one są po prostu wyjątkowe i pracują w sposób energetyczny, którego nie każdy dorosły zrozumie… Mają po prostu dostęp do głębszej świadomości.
- Ponieważ jesteśmy w programie mamo… - wtrącił chłopiec
- Nie rozumiem… - powiedziała Helen
- Spójrz tam.
Kiedy kobieta spojrzała się w kierunku miejsca, z którego przybyliśmy, dostrzegła, że wszystko wygląda tak, jakby nic się nie stało… A miasto samo w sobie żyło swoim normalnym życiem.
- Jak to możliwe?
- Helen, Twój syn wyjaśnił Ci wszystko w swoich rysunkach.
- Znaczy, że my przeskoczyliśmy przez portal?
- Tak, dokładniej do równoległej rzeczywistości, w której będziecie bezpieczni z dala od miasta.
- Tak właśnie się zastanawiałam, czy aby sprzedać dom po moich rodzicach.
- Jeśli chcesz sprzedawać, to sprzedaj swoje mieszkanie, jednak dom po twoich rodzicach jest dobrym miejscem, abyś mogła tam zamieszkać wraz z synem, aby ten mógł zrobić to, po co tu naprawdę przyszedł.
- Tak zrobię… Wiesz… Ja tylko chciałam dla niego lepszego życia.
- Dlatego, że sama nie miałaś takiego?
- Moi rodzice ciągle pracowali i byli zajęci.
- A co ty sama robiłaś?
- Boże masz rację… Przecież ciągle byłam zajęta, a on siedział często z opiekunką… Nawet myślałam, aby wysłać go do szkoły z internatem, aby pogodzić pracę i obowiązki domowe. Skąd mam wiedzieć, co dla niego jest najlepsze?
- A co jeśli Ci powiem, że on zna znacznie lepiej swoją drogę niż ty sama?
- Moja psycholog doradzała mi, abym go poddała leczeniu i nawet zaproponowała, że będzie pod lepszą opieką, jeśli go oddam do szkoły specjalnej z internatem.
- Widzisz kochana Helen, to nie były twoje myśli, tylko kogoś, kto nie ma żadnej wiedzy…
- I dlatego miałam jeszcze większy mętlik w głowie…
- Dlatego kochana Helen nie powinnaś się słuchać nikogo innego, oprócz siebie samej.
- Jak mam to rozumieć?
- Wasi lekarze tak, jak i psychologowie nie mają żadnej wiedzy i działają w systemie tego, co według nich jest dobre dla innych. Jednak żadne z nich nie ma racji, a to powoduje, iż wyjątkowe dzieci takie jak Twój syn, cierpią jeszcze bardziej, bo wmawiają im poczucie winy i że coś jest z nimi nie tak.
- Mówisz tak, jakbym miała go trzymać, jak najdalej od specjalistów.
- Bo on nie potrzebuje ich pomocy, tak samo, jak i lekarstw, czy też jakichkolwiek internatów.
- Wydałam tyle pieniędzy na to, żeby mu pomóc…
- I odebrało Ci to po części zdrowie.
- Masz racje, jednak co mogłam zrobić?
- Po pierwsze Helen, nie zrobiłaś nic złego, a po drugie dałaś się oszukać systemowi, w którym się urodziłaś. Wasza cywilizacja rozwinęła się na praktyce miłości warunkowej, czyli chęci kontrolowania innych, a co za tym idzie, zarabiania pieniędzy na pomocy innym.
- A ta pomoc nie prowadzi do niczego innego jak do większego chaosu?
- Właśnie... Widzisz Helen… Wyrośliście w świecie, w którym myśleliście, że wam się dobrze nie żyło i zaczęliście kierować swoje energie, aby wasze dzieci miały to, czego wam brakowało.
- Już rozumiem, dlaczego ludzie tak rozpieszczali swoje dzieci.
- Dzieci chcą się bawić i czuć się kochane… One tak naprawdę nie potrzebują tych wszystkich zabawek, tylko powiedzmy, że bawią się z rodzicami, aby zwrócić ich swoją uwagę na siebie.
- To, co mówisz, jest zupełnie inne od tego, jak myślałam.
- Ponieważ Helen tu nic nie jest takie, jak to stworzyliście sobie w waszych główkach.
- Jak mam to rozumieć?
- Tu nie chodzi o to, kim myślicie, że jesteście, ale o to, kim naprawdę jesteście.
- Kim naprawdę jesteśmy?
- Zapomnij, kim byłaś w lustrze i przypomnij sobie Twój związek z wyższym źródłem. Przyjrzyj się temu przez chwilę to, kim jesteś, a nie to, kim byłaś.
- Mam tak po prostu zapomnieć?
- Tak, ponieważ ja widzę was w zupełnie innym świetle niż wy siebie samych.
- Czyli jak?
- Jak część Boga, która jest w każdym z was i jest częścią wszystkiego.
- Czyli nie jesteśmy ludźmi?
- Człowiek, którym teraz jesteś, jest chwilowo oddzielony od Boga.
- Całe szczęście, że chwilowo.
- Pragnę, abyś poczuła kochana Helen tę wspaniałość, jaką jesteś... Pragnę, abyś poczuła świętość, jaką jesteś.
- Boże… Ja płacze!
- To są święte łzy, które wypływają z tego świętego ciała... Pozwól sobie na to, by po prostu poczuć.
- Dobrze… - powiedziała zapłakana kobieta
- Niech ta prawda zakotwiczy się w twoim wnętrzu już na zawsze, byś pamiętała to, kim naprawdę jesteś.
- Łzy tak same się cisną. - powiedziała kobieta, ocierając oczy z łez
- Wiem kochana Helen, nie ma w tym nic złego.
- Dziękuję Ci w takim razie za wsparcie i wyjaśnienie mi tylu rzeczy.
- I ja tobie dziękuję… Nie przejmuj się Helen, wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Pamiętaj, że bez względu na to, co dzieje się w twoim życiu, nie będzie obaw ani gniewu, ponieważ już wiesz kim jesteś.
- Książę? - zapytał chłopiec
- Tak kochany Jerreme?
- Ostatnio napisałem coś, czego nie rozumiem…
- Przeczytaj śmiało kochany jeden...
- Prynsshaamelaaentuseyent Assayan… Ysstaaraaente esstomuraayka pynkaaestmtaape…
Po tych słowach znów wróciłem do postaci Alexa i w dodatku okazało się, że byłem bez ubrań. Kobieta bardzo się zdziwiła, a młodzieniec się uśmiechał, widząc mnie nagiego, zasłaniającego swoje klejnoty. Tuż chwilę później pojawił się statek kosmiczny, z którego tuż po wylądowaniu wyszły trzy istoty idące w moim kierunku.
.