20


Kolejny zapis.

Po takiej przygodzie, kiedy prawie otarliśmy się o śmierć, nie marzyłem o niczym innym, jak wrócić na Omegę.
W sumie moja ciekawość owszem, wywołała agresję ze strony holograficznej świadomości „Oddechu ducha”, ale za to była w pewnym stopniu przygoda, która na początku mi się zbytnio nie podobała. Przecież nie wiedziałem o tym, że planeta, która przyciągnęła moją uwagę, będzie sobie doświadczać wojny, a my się staniemy celem jej ataku.

Coś tu się nie zgadza… - pomyślałem, po czym zapytałem się przyjaciela:

- Myślałem, że wracamy na Omegę.
- Mała zmiana planów.
- Xapitulinus, dokąd lecimy?
- Na Niebiańskie Planety.
- Przecież to daleka podróż, z tego, co mi wiadomo.
- A dokąd Ci się tak spieszy Alex?
- Właściwie, to do domu.
- Wiesz, czuje, że przyda Ci się odwiedzić to miejsce… Z tego, co wiem, jest one bardzo wyjątkowe.
- Tak, słyszałem coś na temat tych planet… Ponoć są bardzo piękne.
- Też tak słyszałem.
- A co z moim pamiętnikiem?
- W porządku...
- No ale miałeś mi go oddać...
- Powiedziałem Ci, że jest na innej planecie.
- Aha… Czyli lecimy po mój pamiętnik… Jesteś kochany.
- Ty też Alex jesteś.

Minęło kilka dłuższych chwil, zanim znów powiedziałem, a właściwie to pomyślałem:

- Ta podróż wydaje się daleka…
- Wiesz, lecimy w końcu na Niebiańskie Planety.
- No tak, powinienem się cieszyć, jednak trochę mi się nudzi.
- Może znajdź sobie jakieś zajęcie.
- Wiesz, jakbym miał pamiętnik, to mógłbym coś popisać albo porysować.
- A twój komunikator?
- No tak, mam go tutaj, tyle że nie mogę w nim pisać, a jakbym do niego mówił, to pewnie by Cię to rozpraszało.
- Poniekąd masz racje…
- No właśnie… To może sobie przez okno popatrzę.
- Popatrz, bo widoki są fajne.
- Szkoda, że nie ma tu siedzeń, bo niewygodna jest ta podłoga.
- Wiesz, na tych statkach jest skromne wyposażenie, przystosowane do stania.
- A co by się stało, jakby wiesz… Statek się zepsuł albo miał ostro zahamować.
- Wy ludzie i wasze gdybanie…
- No co? To tylko z troski.
- Eh… Tu jest system magnetyczny, aczkolwiek te statki działają bardzo dobrze i są wbudowane przeróżne zabezpieczenia, aby nie myśleć o tym, co by było, gdyby.
- To ciekawe… A to, co za planeta?
- Naprawdę chcesz to wiedzieć?
- Właściwie, nie proszę o to, abyśmy tam lecieli, tylko ten wszechświat wydaje się inny niż te, które znam…
- Zaraz sprawdzę… To Asthos i zamieszkuje tu bardzo stara rasa Asthończyków, kiedyś była to bardzo piękna planeta, lecz niestety pojawiły się tu bestie, które ją zniszczyły.
- Więc ta planeta umiera?
- Według zapisu komputera pokładowego jest tu niewielka populacja istot, które w miarę dobrze sobie radzą.
- Czy są one przyjazne?
 Tak, ale nie dogadałbyś się z nimi.
- A to dlaczego?
- Bo oni nie mówią.
- No ale komunikują się telepatycznie tak, jak ty ze mną?
- Bardziej wibracyjnie.
- Nie rozumiem...
- To są istoty, które nie mówią, ani też nie komunikują się telepatycznie.
- No to jak oni się komunikują?
- Poprzez uśmiech.
- To mają nudne życie, jak tak cały czas milczą.
- Właściwie według zapisów, to ta planeta miała najbardziej radosnych i szczęśliwych mieszkańców w tej części wszechświata i do tego tętniła życiem.
- Tyle że mieszkańcy byli cicho?
- Właśnie...
- To tak przy okazji jakbym mówił za dużo, to mi powiesz? Bo wiesz… Czasami, jak się rozpędzę, to gadam jak najęty i trudno mnie powstrzymać.
- Wiem coś o tym…
- Tylko powiesz mi, żebym na przykład mówił mniej?
- …
- No dobrze, twoje spojrzenie mówi samo za siebie.

Minęło kolejnych bardzo długich i nudnych chwil. Pomimo to, iż przyglądałem się widokowi za oknem, byłem znudzony bezczynnym staniem w oknie. Gdyby ten statek miał siedzenia i można było patrzeć przez okno, jak w samochodzie na miejscu pasażera, na pewno byłoby inaczej...
Chyba zmieniliśmy wszechświat, ponieważ ukazały się trochę inne kolory, jak również nowa planeta na horyzoncie. Postanowiłem więc zapytać się współpodróżnika.

- Xapitulinus…
- To Eshoss…
- Co masz na myśli?
- Ta planeta tak się nazywa…
- Czyli jak?
- Eshoss i podobnie jak z poprzednią planetą, jest tu niewielka liczba mieszkańców… Owa planeta zamieszkała była wcześniej z jednej z najbardziej słynnej rodziny królewskiej, ale to i tak im nie pomogło, aby niejaki Thanos ją zniszczył wraz z 98% populacji zamieszkujących tę planetę. Obecnie jest tylko garstka mieszkańców, którzy po części są bezradni i wymęczeni… I od razu odpowiem na twoje kolejne pytanie… Są przyjaźni i też lubią podobnie, jak ty rozmawiać, jednak nie polecimy do nich w odwiedziny, ponieważ mamy zupełnie inne plany.
- Dziękuję?

Jeszcze nie zdążyłem zadać pytań, a Xapitulinus odpowiedział mi na kilka z nich… W sumie to mogłem mu zadać jeszcze jedno, aby wymienił każdą planetę obok, której będziemy przelatywać… Mężczyzna chyba usłyszał moje myśli i tylko pokręcił głową. Oprócz tej małej konwersacji, jaką mieliśmy, nastąpiła cisza, aż do momentu, w którym wylądowaliśmy. Kiedy opuściłem statek, rozejrzałem się dookoła. Ta planeta była wyjątkowa, jeśli chodzi o strukturę układu nieba. Oprócz kilku słońc dostrzegłem również cztery planety, które znajdowały się blisko tej.
Byłem zafascynowany tymże widokiem i wyglądało to tak, jakby każda z tych planet miała swoje dwa słońca, a nawet i cztery… Wtedy to obok mnie stanął pewien mężczyzna, który się przedstawił, mówiąc do mnie:

- Witaj Assayanie...
- Witaj Aayoss.
- Widzę, że podoba Ci się widok.
- Tak, te planety są nieziemskie.
- Jeśli chcesz, to opowiem Ci troszkę o nich.
- Z miłą chęcią…
- Ta pierwsza to planeta, na której jest tylko woda i nie ma na niej żadnych lądów… Na drugiej, jest woda, jak również i roślinność. Ta trzecia ma te, które mają dwie pierwsze i dodatkowo niebiańskie stworzenia, które są bardzo wyjątkowe i przyjazne.
- A ta czwarta?
- Ta czwarta jest jak połączenie pierwszej i drugiej, lecz nie zamieszkują tam żadne istnienia.
- To dość ciekawe.
- Tak, Stwórca zaprojektował to w celu eksperymentu.
- Stwórca?
- Zgadza się...
- To on tutaj jest?
- Jest bliżej, niż myślisz.
- Znaczy, ty nim jesteś?
- Po części tak, ponieważ jesteśmy jednym i tym samym, jednak to nie ja zacząłem wszystko to, co tu widzisz.
- Czyli wiesz, kto to wszystko zaczął?
- Powiedzmy, że jestem świadomy, ale Stwórca jest troszkę w innym miejscu, którego stąd nie zobaczymy.
- A ta planeta, na której się znajdujemy?
- To jest konstrukcja główna całej matrycy, wszystkiego tego, co jest w kreacji.
- Wydajesz się wiedzieć dużo… Powiesz coś więcej o sobie?
- Powiem Ci tak Assayanie, jestem twoim wujkiem, oczywiście w ziemskim znaczeniu, ponieważ tu nie używamy słów, które nas dzielą, lub też poróżniają. To, co widzisz, należy do Złotego Wszechświata, którym zarządza Twój Złoty ojciec, AamonRa…
- Mój ojciec jest na Ziemi.
- Nie mówię o karmicznym ojcu, a o pierwotnym, którego inkarnacja również tam jest...
- Czyli wszystko to, co widzę, należy do Złotego Wszechświata?
- Zgadza się…
- A Ziemia, z której pochodzę?
- Również należy do Złotego Wszechświata, jednak podczas pewnego eksperymentu, który nie do końca był przypadkowy, nastąpiło silne i bolesne oddzielenie od wszechświata, na którym znajduje się twoja Ziemia.
- Może dlatego tutaj jestem…
- Powiedzmy, że jesteś tu, bo takie jest twoje przeznaczenie…
- Nie widzę tu zbyt dużo mieszkańców.
- Nasza Rodzina z Wielkiego Światła jest na tamtej planecie…
- To ona jest z drugiej strony innych planet?
- Zgadza się...
- Czyli na tamtej planecie, jest cała nasza rodzina?
- Tak…
- A ty jesteś tutaj?
- Ja się tą planetą tylko opiekuje do dnia, kiedy wibracyjnie nie zostanie podłączona planeta Rodziny z Wielkiego Światła do tej tutaj.
- To ciekawe, o czym mówisz.
- To jak połączenie w jedno rozdzielonych światów…
- Dlatego tutaj mieszkasz?
- Zostałem poproszony, aby się zająć tą planetą, którą zwiemy planetą Boga.
- Czyli ta planeta, to planeta Boga, znaczy Stwórcy?
- Tak, to jest pierwsza struktura główna, czyli zarys wibracyjny pierwszej planety, jaka powstała w kreacji… Czyli miejsce, w którym to wszystko się zaczęło… Dlatego też mówimy, że jest to planeta, na której mieszka Bóg.
- Co masz na myśli, mówiąc Bóg?
- Stwórca kreacji, a co za tym idzie wszystkiego to, co widzisz… Jako iż to wszystko, co jest, znajduje się tutaj w jednym i tym samym miejscu.
- Nie rozumiem?
- To wibracyjne miejsce, które w waszym świecie znane jest, jako kwantum…
- Jednak ta planeta ma dość nietypową strukturę…
- Ponieważ tu znajduje się początek całego stworzenia…

Po tych słowach zwróciłem uwagę, że ktoś się do nas zbliża… Kiedy owa postać się przybliżyła, Aayoss w swoim zachowaniu nagle się zmienił i dosłownie jakby był otumaniony, powiedział:

- Poznaj moją najpiękniejszą we wszechświecie partnerkę, która wraz ze mną pragnie się odpowiednio zająć tą planetą, jak również już niebawem będziemy małżeństwem.

Po tych słowach zobaczyłem kobietę z długimi, lekko przetłuszczonymi włosami, ubraną na czarno. Jej oczy wydawały się całe ciemne i w dodatku fałszywe, podobnie jak jej uśmiech… Kobieta, patrząc się na mnie, powiedziała:

- Kochanie strasznie mnie zaniedbujesz i tracisz mój cenny czas na gadanie ze służbą…
- Umiłowana, tyś niewiarygodnie piękna, właśnie stoję tu z…
- Assayan’em… - wtrąciłem
- Właśnie, przywitaj się z naszym gościem.
- Arnestipolisun. - powiedziała kobieta
- Witaj.
- Oh, umiłowana, widzę, że już się zaprzyjaźniliście. - wtrącił Aayoss, po czym dodał, mówiąc: Ona ma takie piękne wnętrze i cały czas o niej myślę, czyż ona nie jest najpiękniejszą ze wszystkich… Assayanie?
- Nigdy nie widziałem piękniejszej miłościwej pani… - oznajmiłem, gestykulując ręką podczas lekkiego ukłonu
- To my w takim razie już pójdziemy, żegnam pana…

Nie wiedziałem do końca, o czym mówi mężczyzna. Zaprzyjaźniliśmy się? Ja tylko udawałem, aby zaprzestać wchodzić z nimi w dyskusje.
Przecież ta kobieta nawet nie podeszła do mnie blisko, tylko się ukryła za plecami Aayossa patrząc się tak, jakby chciała mnie zahipnotyzować... Poczułem, że coś tu nie gra i włączył mi się umysł obserwatora.
Zacząłem się rozglądać za Xapitulinusem, którego po chwili dostrzegłem dość spory kawałek od mojego położenia. To również z tego miejsca przyszła ta dziwna kobieta. Kiedy podszedłem bliżej, to mężczyzna stał i patrzył się przed siebie. Jednak tam, gdzie on stał, nie widać było niczego konkretnego.
Planeta, choć wyglądała pięknie, to nie miała w sobie dużo miłości… Właściwie, to czułem się na niej, jak niechciany gość, ale może to wynikać z pojawienia się tej kobiety z fałszywymi oczami. Jednak sam Aayoss wydawał być się nią bardzo zachwycony.
Spojrzałem za siebie i dostrzegłem, jak mężczyzna z kobietą weszli do dziwnego budynku przypominającego pałac…
Kilka chwil później podeszła do mnie istota, która wyglądała na starszą i ubrana była w fartuszek kucharski oraz czapeczkę…

- Czy panicz ma na coś ochotę?
- Nie, dziękuję…
- Dobrze, jeśli panicz będzie coś potrzebował, to proszę wydać rozkaz, a służba się odpowiednio paniczem zajmie.
- Dziękuje.

Kobieta odeszła, a ja próbowałem sobie uświadomić to, co mówiła do mnie owa postać, przypominająca kucharkę ze starodawnych czasów... Panicz? Wydać rozkaz? To chyba nie do końca jest planeta Stwórcy. Czułem tym bardziej że coś tu się nie zgadza, dlatego postanowiłem podejść jeszcze bliżej Xapitulinusa. Kiedy podszedłem do mężczyzny, stanąłem obok niego i starałem się dostrzec to, czemu się przygląda, jednak poza ciemnym miejscem nic nie widziałem.

- Xapitulinusie, na co się tak patrzysz?
- Patrzę w pustkę.
- To dlatego ja nic nie widzę.
- Właśnie...
- W sumie ładna ta pustka.
- Wiem... Jest taka piękna…
- Czy wszystko w porządku?
- Tak, po prostu sobie tu stoję i patrzę.

Xapitulinus nawet się na mnie nie spojrzał i mówił do mnie dość nietypowo jak na niego. Zacząłem podejrzewać, że z tą planetą coś się nie zgadza, dlatego postanowiłem sprawdzić istotę i zapytałem:

- Xapitulinus możemy już wracać?
- Tak… Wracać…
- Chodź, idziemy.
- Idziemy...

Mimo iż mężczyzna mówił, że idziemy, to on dalej stał jak manekin i patrzył się w nicość. To było dość dziwne miejsce, jak również skała, na której on stał.
Postanowiłem rozejrzeć się po okolicy, po czym udałem się w kierunku śmiesznej budowli, przypominającej pałac.
Kiedy wszedłem do środka, usłyszałem dość przerażający śmiech… Dom, pałac, czy co to było, wyglądał jak starożytny zamek, znany mi z Ziemi, który w dodatku był w trakcie budowy… Odnalazłem kuchnię, która prowadziła do dużego pokoju, w którym nie było dużo mebli, tylko jeden fotel, na którym siedział Aayoss wraz z jego narzeczoną, która siedziała mu na kolanach.
Kobieta patrzyła w sufit, a mężczyzna mówił, jak ją bardzo kocha i ma piękne oczy…
To miejsce wydawało się coraz dziwniejsze, a śmiech Arnestipolisun był przerażający, natomiast ów mężczyzna uważał, że jest delikatny i piękny… Nie wiedziałem, co on w niej widzi i postanowiłem jeszcze bardziej ich obserwować.
Kobieta zawołała bardzo krzykliwie służbę i wszyscy w panice zebrali się obok fotela, po czym wstała i wygłosiła mowę:

- Ja i Aayoss właśnie się pobraliśmy, więc od teraz to ja jestem waszą panią i tylko mnie macie się słuchać parszywe gówna albo wam łby pourywam! Zrozumieliście to?!
- Tak umiłowana pani. - odpowiedzieli służący, uchylając przy tym swoje głowy

Na szczęście ta cała żona Aayossa mnie nie widziała i słysząc jej zbliżające się kroki w stronę kuchni, uciekłem do drugiego pomieszczenia, ukrywając się za drzwiami, tak, aby móc obserwować i wtedy to nagle usłyszałem:

- Matko, właśnie wyszłam za mąż i stałam się spadkobierczynią tych wszystkich obrzydliwych planet. Ha-ha!
- Ha-ha! Mówiłam Ci, że tymi idiotami można łatwo manipulować… Są tacy naiwni…
- Co mam teraz zrobić z tym parszywym mężem?
- Najlepiej, jak użyjesz płynu, który Ci dałam. Dolej kilkanaście kropli do wywaru, a on zrobi swoje… Ha-ha! - roześmiał się przerażający głos, po czym dodał: Jak już się rozprawisz z tym bezwartościowym łachudrą, to upewnij się, że jest martwy…
- A jak Twój podły mężulek?
- Niestety ta podła parszywa gadzina przeżyła, ale zamknęłam go w lochu na wieczność… Ha-ha!!!

Ta rozmowa była okrutna i nie podobała mi się. Zacząłem podejrzewać, że Aayoss podobnie jak i Xapitulinus, są pod wpływem jakiegoś uroku. Zrobiło się cicho, a ja wyjrzałem zza futryny, przyglądając się, jak z kieszeni kobieta wyciąga małą buteleczkę i wlewa jej zawartość do jednego z dwóch stojących kielichów.

Wtedy to Aayoss zawołał swoją żonę i Arnestipolisun pobiegła do niego, wychodząc z pomieszczenia kuchennego, mówiąc do siebie: Czego znowu ta parszywa gnida ode mnie chce?!

Kiedy to zrobiła, ja szybko podbiegłem do kielichów i zamieniłem je miejscami, po czym odwróciłem się i zobaczyłem kucharkę. Serce stanęło mi w gardle, a kobieta przemówiła:

- Czy panicz czegoś potrzebuje?
- Właściwie, to tylko zwiedzam.
- To prywatna kuchnia właścicielki tej ziemi.
- Aha… Czyli tu nie można wchodzić?
- Zgadza się paniczu, a teraz proszę, aby panicz wyszedł, zanim zobaczy panicza właścicielka.

Niczym panicz zrobiłem kilka kroków, opuszczając teren prywatny i z powrotem schowałem się za drzwiami. Służąca wyszła tuż za mną, jednak mnie nie dostrzegła. Chwilę później usłyszałem kroki oraz głos tej dziwnej kobiety… Wychyliłem się lekko zza futryny i dostrzegłem, że owa kobieta bierze kielichy i wynosi je do drugiego pomieszczenia. Następnie usłyszałem przerażający krzyk.

- Służba!!! Natychmiast tutaj podejść!!!

Ponownie zakradłem się przez prywatny teren i dostrzegłem, jak kobieta z Aayossem, trzymają kieliszki, po czym usłyszałem:

- Wznoszę toast za moje małżeństwo i chcę, abyście się patrzyli, jak się rozkoszuję tym wywarem! Ha-ha!

Służba tylko patrzyła, naliczyłem ich z 22… Ci ludzie nie wyglądali na szczęśliwych… Właściwie, to oni wyglądali tak, jak ludzie z Ziemi, tylko jakby ze starodawnych czasów i w dodatku wyglądali oni na wystraszonych. Nie wiedziałem, co za chwilę się wydarzy, zła kobieta zmusiła, aby jej mąż wypił całą zawartość kielicha, po czym ona zrobiła to samo, a następnie zaczęła się przerażająco śmiać, gdzie jej oczy zrobiły się jeszcze większe i bardziej przerażające... I to był moment, w którym kobieta mnie dostrzegła, po czym powoli wstając z męża kolan, powiedziała do mnie:

- Ty parszywy gadzie! Teraz zrobię z ciebie swojego służącego i będziesz mi usługiwał we wszystkim!!! Ha-ha!

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, a kobieta wyglądała na wściekłą i szła w moim kierunku, wyciągając przy tym swoją rękę w moją stronę tak, jakby chciała mnie złapać za szyje, czy coś.
Chwile później wydała z siebie ryk, gdzie następnie chwyciła się obydwiema rękoma za brzuch, krzycząc przy tym różne niezbyt przyjemne słowa. Służba podbiegła do niej, próbując jej pomóc, a mąż kobiety dalej siedział i mówił, jaka jego żona jest cudowna i wspaniała tak, jakby nawet nie był świadomy tego, co zaszło.
Kobieta leżała dalej na podłodze, a służąca, którą spotkałem wcześniej, spojrzała się na mnie z nienawiścią w oczach, chwytając mnie przy tym za rękę i wyprowadzając mnie z pokoju…

- Widziałam, że grzebałeś przy ich kielichach, co żeś jej zrobił?!
- Nic… Po prostu przestawiłem kieliszki.
- Ach tak… Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo ona wlała jakiś dziwny płyn…
- To było jej lekarstwo.
- Najwidoczniej je wypiła.
- Kto Cię tu w ogóle zapraszał?
- Właściwie, to sam nie wiem, co tu robię…
- Zapłacisz za to, jeśli ona umrze!
- Kobieto o słabych nerwach… Czyż nie masz już dość bycia zastraszaną i poniżaną?
- O czym panicz teraz mówi?!
- Czy dostajecie jakieś wynagrodzenie za to, że usługujecie tej krzykliwej kobiecie?
- Naszym wynagrodzeniem jest to, że ona trzyma nas przy życiu... To jest nasza zapłata...
- Czyli jak zrobicie coś nie tak, to ona was… - po tych słowach pokazałem symbolicznie, jak palcem przejechałem po swoim gardle i do tego zrobiłem głupią minę, wystawiając swój język i przechylając przy tym głowę w bok
- Co?! Przejedzie nam palcem po gardle? Ona nas zabije!
- No właśnie to miałem na myśli kobieto o słabych nerwach, pokazując Ci ten gest…
- Czy panicza się żarty trzymają?!
- Szczerze mówiąc… To tak!
- To nie jest miejsce ani czas na takie wygłupy…
- Aha, ale na zabicie was przez tę kobietę, to zawsze jest czas, tak?
- Dokładnie… Dlatego proszę, aby panicz nie wtrącał się i nie wchodził tam, gdzie nie panicza miejsce.

Wtedy do przedpokoju wbiegł przerażony i zapłakany mężczyzna, mówiąc:

- Moja pani nie żyje… O ja biedny, co ja teraz poradzę… To już jest koniec mojego życia…
- Uspokój się Rasmusie… - powiedziała kobieta
- Jak mam się uspokoić, kiedy ona nie żyje?! Zostałem bez pracy…
- Boże, ale macie tu psychiatryk… - wtrąciłem
- A ty kim jesteś gówniarzu, że wtrącasz się do rozmowy dorosłych?!
- To panicz Assayan… - odpowiedziała kobieta
- Mario, nie wtrącaj się do rozmowy, kiedy mężczyzna mówi.
- Dobrze Rasmusie…

Kobieta odeszła wystraszona, a mężczyzna kontynuował, mówiąc do mnie:

- Zapłacisz za jej śmierć…
- Ja jej nic nie zrobiłem!
- Ktoś musi ponieść karę!
- O czym ty mówisz koleś?
- Stul pysk niegodziwcze! Zamknę Cię w lochu, kiedy tylko go wybudujemy!
- Aha... To w takim razie ja w tym czasie pójdę sobie na spacer, czy coś… A wy sobie dalej budujcie ten psychiatryk... He-he!
- Zejdź mi z oczu! Nie chcę Cię więcej widzieć! Oj moja biedna pani, taki okrutny los ją spotkał…

Wyszedłem z budynku, ale w sumie tak szczerze, to chciało mi się śmiać. Ci ludzie byli dość dziwni i zamiast się cieszyć z tego, że są wolni, to oni płakali, jakby nie wiadomo, jaka krzywda im się działa.
Zauważyłem, że Xapitulinus stał ciągle w tym samym miejscu… I nie wiedziałem, czy mam iść do niego, bo w końcu i tak był pod wpływem jakiegoś czaru, czy coś.
Zacząłem się rozglądać i spacerować po okolicy…
Spojrzałem się lekko w górę i wydawało mi się, jakbym zobaczył kogoś stojącego za wielką szybą, która znajdowała się w górze… Jednak kiedy potrząsnąłem głową, to okazało się, że nic tam nie było.
Chyba mam jakieś zwidy… - pomyślałem
Po czym postanowiłem iść dalej.
Doszedłem do pewnego miejsca, w którym było dużo leżących kamieni. Miejsce wydawało się, jakbym je znał, może nie tyle, ile z wyglądu, ale z energetycznego odczucia.
Czułem się, jakbym dosłownie tu już wcześniej był… Niespodziewanie rozłożyłem lekko ręce, a skaliste kamienie zaczęły unosić się same do góry, układając przy tym jakby w schody, czy coś… Kiedy wszystkie kamienie wyglądały, jak oddzielnie wiszące stopnie i były one ułożone, postanowiłem powoli po nich iść, aż do samej góry. Kiedy znalazłem się na ostatnim stopniu, dostrzegłem, że nic przede mną nie ma, tylko horyzont, a patrząc się w dół było kilkanaście metrów do ziemi.
Delikatnie wyciągałem rękę przed siebie, a ta jakby zniknęła… Nie wiem, czy byłem do końca świadomy, ale postanowiłem zrobić krok przed siebie, przechodząc przez jakiś niewidzialny portal, a tuż chwilę później, otworzyłem oczy i usłyszałem:

- Simon, nareszcie udało Ci się wrócić… Manuel, Simon się obudził!

.



.

Pobierz pliki